czwartek, 31 marca 2011

Byle do niedzieli... the end.

Antek zamówił kolejny kieliszek, już tylko dla siebie, bo Cecylia wyraźnie dała do zrozumienia, że nie chce już więcej pić.
- Słuchaj, a co będzie jak ona nie przyjdzie? Dalej będziesz tu szukał swojego dna? Bez niej nie weźmiesz się do żadnej roboty? Ciągle będziesz pił i narzekał jak to jest źle?
- Nie wiem co zrobię jak nie przyjdzie. Aż boję się o tym pomyśleć. Człowiek jest zdolny do wielu rzeczy w stanie skrajnego wyczerpania nerwowego. Kiedyś, ten profesor filozofii, powiedział mi, że każdy z nas musi cierpieć, żeby odczuć, że żyje. Wszystko to z naszej nieprzymuszonej woli, tacy już jesteśmy. Zacytował jakiegoś rumuńskiego filozofa, który uważał, że człowiek to takie dziwne zwierze, które cierpi z powodu tego, czego nie ma.
- Rozumiem, że Twoje cierpienie wynika z tego, że nie masz jej?
- Mówisz jakbym chciał ją mieć dla siebie, jak jakiś przedmiot. Tu nie chodzi zupełnie o posiadanie. Tu chodzi o współdzielenie. Chociaż zawsze bycie z kimś jest w jakimś sensie posiadaniem lub zawładnięciem tą drugą osobą. Trzeba znaleźć takie rozwiązanie żeby nie umniejszać tej drugiej osoby, nic jej nie odbierać. Czy tak się da? Nie wiem. Myślę, że nawet ten profesor nie wie, ani żaden inny filozof.
- Myślisz, że znajdziesz tutaj odpowiedź jak to zrobić i ona wróci?
- Czasami wydaje mi się, że jest to jedyne rozwiązanie problemu. Ale każdy ma w sobie nutkę egoizmu. Jeżeli nie otworzymy się na drugą osobę, to już po nas. Kiedy wydaje mi się, że już wiem wszystko, budzę się na ladzie, w barze siedzą już tylko niedobitki, a barman nalewa następny kieliszek… I tak w kółko. Gdzie indziej nie jestem w stanie myśleć tak przejrzyście jak tu. Jak tylko wychodzę na zewnątrz, mój umysł się zawęża, jakby ktoś z balonika upuścił powietrze.
- Spróbuj wyjść ze mną teraz i zacząć żyć wśród ludzi. Ja idę do domu. Chodź.
- Nie, jeszcze nie czas żebym stąd szedł. Posiedzę jeszcze chwilę.
- Chwilę? Czyli ile?
- Może do niedzieli …

wtorek, 29 marca 2011

Byle do niedzieli... pt II

- Widzisz – westchnął – wtedy wszystko było prostsze. Życie było łatwe. Teraz już nikt tak nie śpiewa. Ludzie żyli marzeniami o lepszym jutrze, starali się nie dostrzegać problemów codziennej egzystencji. Braku jedzenia, braku pracy. Mieszkali gdzie się dało. A teraz? Nikt nie marzy o lepszym jutrze, każdy szuka problemów na siłę. Sklepy są przepełnione kiczowatymi zabawkami. Jedzenie sprowadza się z najodleglejszych zakątków świata. Po co marzyć? Jak ktoś już marzy to o jachcie, który wykorzysta dwa razy do roku, albo szybkim sportowym samochodzie, żeby inni mu zazdrościli.
- Tak marzenia … - Cecylia westchnęła wpatrując się w napełniony kieliszek. Jej oczy zdradzały zainteresowanie tą cieczą, jakby gdzieś tam kryła się odpowiedź na sens egzystencji, jakby w tej wódce była recepta na rozwiązanie wszystkich problemów ludzkości. Już bez toastu przechyliła szkło i wypiła na raz. O dziwo nie skrzywiła się tym razem. Dźwięk muzyki wydawał się docierać z oddali, twarz Antka nagle pojaśniała, odmłodniała.
- Wiesz, te marzenia – wrócił do tematu – nie muszą być takie jak wtedy. Nikt nie chce żyć w ciągłym napięciu, że jutro może zginąć rozstrzelany przez Niemców czy bolszewików. Ludzie jakby zatracili pierwotny instynkt zachwycania się tym, co ich otacza. Tak, w kwietniu ludzie zachwycają się tym, że jest wiosna, w czerwcu większość marzy o lenistwie na plaży, a od października mamy narodową żałobę, bo pada deszcz i jest zimno. Na święta każdy chciałby żeby było biało, ale tylko na święta. Bo jak? Boże Narodzenie bez śniegu? Nie do pomyślenia. Reszta zimy mogłaby nie istnieć. Jesteśmy takimi sezonowymi zbieraczami szczęścia – głos mu lekko zadrżał. Sięgnął po kieliszek stojący na barze i wychylił jak najszybciej, jakby chciał odegnać złe myśli.
- Ależ Antoni, gdyby nie chęć ludzi do sięgania po to, co dla naszych przodków było nieosiągalne, to nie mielibyśmy postępu i teraz siedzielibyśmy w jakiejś jaskini ubrani w futra – język zaczął jej się delikatnie plątać, ale uśmiech nie schodził ani na chwilę z jej delikatnej twarzyczki.
- Dobrze o tym wiem. Ale chodzi mi o to, że w tej ciągłej pogoni, w tej presji społecznej, aby mieć więcej, aby osiągać szczyty kariery, zapominamy o człowieku. On przestaje być ważny. Liczy się tylko to, co osiągnąłem ja. Ciągle tylko ja, ja i ja. Ludzie pracują po szesnaście godzin na dobę, tylko po to żeby mieć. Czasami nawet nie potrzebują większości z tych rzeczy, ale mają, bo sąsiad albo znajomy jak wpadnie z wizytą to zobaczy, że ja mam…
- Lepsze jest nic nie mieć i ciągle przesiadywać w barze? – przerwała mu już zdenerwowana tym ciągłym narzekaniem. – Jesteś hipokrytą pierwszej kategorii!
- Nie, nie jest lepiej… - odpowiedział wyraźnie zaskoczony tak nagłym atakiem. - Ale tutaj nikt niczego ode mnie nie oczekuje. Tutaj każdy jest równy. Widzisz, tam w rogu siedzi profesor filozofii. Mądry, oczytany człowiek, ale nie radzi sobie w życiu. Ma jakiś etacik na małej uczelni, coś tam zarabia, większość idzie na alimenty, reszta na opłatę kawalerki i wódkę. Myślisz, że tego chciał? Otóż nie. Ale dla idealistów i romantyków na tym świecie już nie ma miejsca. Czasami wydaje mi się, że jest to jedyne miejsce, gdzie taki człowiek może się schronić – inaczej nie wytrzymuje presji i wiesza się w piwnicy. Albo tam na końcu baru. Spójrz, ten w czerwonym polarze, nieogolony od roku. Kiedyś był asystentem na ASP. Teraz maluje konie i zachody słońca, żeby sprzedać je później na placu. Już był zaręczony, ale narzeczona rzuciła go miesiąc przed ślubem. Usunęli go z uczelni, redukcja etatów. Przez rok nie mógł znaleźć pracy, odeszła. Jeszcze nie zdążyli sobie powiedzieć „dopóki śmierć nas nie rozłączy” – chociaż dla niej on umarł już dawno.
- Już wiem dlaczego tutaj przesiadujesz. Wszyscy macie ten sam problem. Nie potraficie się dostosować. Przegraliście z Darwinem.
- Co masz na myśli? – w tym momencie pojawił się barman i uśmiechnięty wyciągnął butelkę spod baru, jakby wyciągał królika z kapelusza.
- Już w szkole średniej publikowałeś swoje opowiadania w dobrych gazetach. Później przez dwa lata stypendium ministra na polonistyce, a teraz… - zawiesiła na chwilę głos, aby okazać współczucie wymieszane z żalem, że marnuje się kolejny młody, zdolny człowiek. - A teraz ciągle pijesz. Nie napisałeś nic od roku. Siedząc tutaj potrafisz nieraz tak pięknie opowiadać nawet o najdrobniejszych rzeczach. A to, że dziewczynie na przystanku rozsypały się zakupy i ktoś pomógł je zbierać. A to, że staruszka codziennie o siódmej wychodzi pod klatkę nakarmić osiedlowe koty… albo o tym sąsiedzie, co powiesił się z nieszczęśliwej miłości. Zamiast o tym pisać, to opowiadasz zgromadzonemu audytorium, które następnego dnia nawet nie pamięta, że tutaj było – poczuła, że teraz sama potrzebuje się napić. Uniosła do góry kieliszek i zastanawiając się chwilę wycedziła przez zęby: - Oby ta niedziela coś zmieniła. Antek chwilę się zawahał, ale też wypił.
- Myślisz, że przyjdzie?
- Myślę, że tak, ale musisz się stąd wyrwać. Nie możesz tracić swojego życia zapijając codziennie ryja – nie wierzyła w to, co mówi, ale chciała go jakoś pocieszyć. - Kiedy zaczniesz znowu pisać? – zmieniła szybko temat.
- Wiesz, był taki francuski filozof, który powiedział, że aby osiągnąć swoje czyste Ja, musimy najpierw odbić się od dna samotności. Dopiero wtedy możemy piąć się w górę po metafizycznej drabinie szczęścia. Myślę, że ma w tym wiele słuszności. Żeby ludzie zaczęli doceniać to, co mają, najpierw muszą zobaczyć, co tracą. Ja ciągle czekam na to dno.
- Przecież ty już jesteś na dnie. Wydaje mi się tylko, że czekasz, aż ona przyjdzie i powie, że już wszystko będzie dobrze. Wtedy zaczniesz się wspinać po tej swojej drabinie. A co jak ten filozof, nie przemyślał tego i człowiek nie zauważy, że już jest na dnie? I tak będzie czekał całe życie? Miasto przecież jest pełne tych, co czekają i szukają. Jedyne dno jakie znajdują to, to od butelki. Ale zaraz się pojawia nowa flaszka i jest radość.
Ktoś na parkiecie zaczął się przepychać, poleciało kilka kurw, a zaraz po tym krew z nosa jednego z tańczących. Barman szybko wyskoczył zza lady - jak na swoje sto kilo wagi - chwycił obydwu za karki i wyrzucił przez drzwi. Muzyka znów zaczęła grać, ale tym razem dużo ciszej i spokojniej.

piątek, 25 marca 2011

Byle do niedzieli... pt I

- Była? – zapytał zaciągając się papierosem. Dym tytoniowy wprowadzał delikatny półmrok, tak, że Cecylia nie mogła dostrzec grymasu zwątpienia wypisanego na jego twarzy.
- Nie – odparła. - Mogę się napić z Tobą?
- Oczywiście, zawsze – odparł uradowany, że nie będzie pił kolejny dzień sam. Przywołał barmana i poprosił o dwa kieliszki czystej. Ten wyciągnął literatki z Krosna i rozlał równo z brzegiem.
- Za co wypijemy? – zapytała.
- A czy zawsze musimy za coś pić? Nie może być tak raz, że wypijemy tak po prostu, za nic?
- Wolałabym wypić za coś. Jak będę piła ot tak, to znaczy, że zaczynam mieć problemy, jak Ty.
- Ja nie mam problemów. Więc może wypijmy za niedzielę?
- Dlaczego za niedzielę? Co będzie w niedzielę?
- W niedzielę będzie lepiej. Musi być lepiej. Daję jej jeszcze trzy dni.
- A jak nie przyjdzie?
- To nic. Byle wytrzymać do niedzieli. Wiesz, człowiek musi sobie stawiać takie małe cele do których dąży. Inaczej popadnie w marazm albo zwariuje. Tak jest łatwiej. W niedzielę pewnie dam jej czas do czwartku. Ale teraz najważniejsze to wytrzymać do niedzieli i nie zrobić nic głupiego – zawiesił na chwilę głos, żeby przetrawić to, co właśnie powiedział. – To jak? Wypijemy za tą niedzielę?
- Jeśli Ci to pomoże… - wzięła literatkę do reki i przechyliła wypijając całość jednym haustem. Poczuła jak alkohol delikatnie rozgrzewa najpierw jej żołądek, później cały brzuch, żeby na koniec pojawić się pod postacią delikatnego rumieńca na brzoskwiniowych policzkach. Poczuła ulgę. Cały dzień coś ją dręczyło. Normalnie nie pije, ale dzisiaj miała ochotę delikatnie sobie pofolgować.
- To co? Jeszcze jedna kolejka? – zapytała. Jej oczy stały się weselsze.
Ale Antek tego nie zauważył. Przyglądał się swojemu odbiciu w plamie rozlanej wódki na barze. Zauważył jak wciągu kilku ostatnich tygodni jego twarz się zmieniła, poszarzała. Tygodniowy zarost i kilka szarych nitek we włosach stały się wypadkową codziennego przesiadywania w barze, ciągłego picia wódki i odpalania papierosa za papierosem. Jeszcze na zdjęciach maturalnych widać jego delikatną urodę, błękitne oczy, blond włosy przystrzyżone na jeżyka, gładko ogolony. Miał w sobie coś z dziewczęcej urody, może to te usta o kolorze dojrzałej maliny. Zawsze zadbany. Teraz, dwa lata później, wygląda jakby całe życie przepracował jako zwrotniczy. Brud za paznokciami, spod zarostu prześwitują bruzdy na twarzy, włosy zmierzwione, czasami grzywka przysłania mu oczy, które nabrały szklistego odcienia szarości.
- Jeszcze jeden kieliszek nie zaszkodzi – spojrzał jednoznacznie na barmana, który bez zastanowienia wyrównał poziom w pustym szkle.
- To co? Teraz wypijemy za miłość? – zapytała rozweselona.
- Za miłość… – aż go wzdrygnęło na samą myśl. - Za miłość się nie pije moja droga – język mu trochę zwiotczał, ale nie był jeszcze pijany. – Za miłość można umrzeć. Wy, kobiety, nie potrzebujecie alkoholików, wy potrzebujecie bohaterów. Ale teraz ciężko zostać bohaterem. Nie ma o co walczyć, nie ma za co się poświęcać.
- Dlatego tyle pijesz? Bo nie masz o co walczyć? Bzdury wygadujesz, ale każde usprawiedliwienie dla was jest dobre… - poczuła, że musi zmienić temat, bo zaraz zacznie się nad sobą użalać i żadna ilość alkoholu nie pomoże. – Więc wypijmy za tą niedzielę, jeszcze raz.
- Dobrze, ale obiecaj mi, że nigdy nie będziesz piła za miłość.
- Obiecuję, a teraz nie marudź i pij bo stygnie.
Delikatnie się skrzywiła. Nie ma takiej wprawy jak Antek, który czasami już nie odróżnia czy pije wodę czy wódkę. Barman pojawił się z nikąd i bez słowa napełnił szkło na nowo. Cecylia nie oponowała, chociaż myślała, że na dwóch się skończy. Jemu było wszystko jedno.
- I tak się dzisiaj nie upiję – wycedził przez zęby odpalając kolejnego papierosa.
W tle leciała Edith Piaf na życzenie któregoś ze starszych klientów. Ktoś przy stoliku w kącie zaczął nucić piosenkę ewidentnie nie znając słów ani melodii.
CDN... 

środa, 23 marca 2011

Rumieńce samotności

Usiadłem na ławce przed namiotem, zaraz po śniadaniu. Normalna rzecz, człowiek zje to później czas na sjestę. Tym razem nie miałem ochoty leżeć. Chciałem siedzieć. A może nie chciałem lecz musiałem. Nie wiem. Patrzyłem pod nogi jakbym był etologiem obserwującym życie mrówek, tyle że ich tam nie było. Kropla zimnego potu ściekła mi po plecach. Przynajmniej tak mi się wydawało, ale nie byłem tego pewien. Jakbym chwilowo utracił kontrolę nad swoim ciałem. Dookoła mnie pełno ludzi. Harcerze biegający po lesie lub krzątający się w kuchni. Wiedziałem, że są tu obok, chociaż ich realizm nie docierał do mnie jak dociera obecność drugiego człowieka w codziennej relacji. Często zdarza mi się odczuwać samotność w tłumie. Chyba każdy tak ma. Ale teraz było inaczej. Mniej mnie. Czułem się zdominowany. Tylko przez co?
Jeżdżąc autobusami, czy siedząc wśród znajomych odsuwam się czasami na bok. Nie tak, że idę w kąt. Odsuwam się metafizycznie. Myślami. Wtedy jestem ja i oni. Oni zawsze są gdzieś z boku. Natomiast ja jestem wszędzie. Nie potrzebuję nikogo i nikt nie potrzebuje mnie. Taki stan trwa od kilku sekund do kilku minut. Obserwuję ludzi, świat i wiem, że jakby mnie nie było, to nic by się w tym świecie nie zmieniło. Ot takim przygodnym bytem wtedy jestem.
Nie wiem jak długo tak siedziałem i patrzyłem, ale w pewnym momencie poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Powiedziano mi, że obiad jest gotowy. Nic się nie odezwałem. Poszedłem jeść.
Przy stole dziwnie cicho mimo siedemdziesięciu osób na jadalni. Widzę ich uśmiechnięte, powykrzywiane twarze. Łyżka mi ciąży. Smaku zupy nawet nie pamiętam. Chyba pomidorowa. Jedyne o czym myślałem, to ławka przed namiotem, a tu drugie danie jeszcze. I te ciągłe pytania czy wszystko w porządku. Ucinam krótko, że tak, że nic się nie stało. Taki dzień.
Po obiedzie wdrapałem się na górkę gdzie stał namiot, a przed nim drewniana ławeczka. Usiadłem jak wcześniej. Mrówek dalej nie było. Poczułem jak znowu coś wije sobie gniazdo w mojej głowie. Jakby chciało mnie zdominować. Staram się o czymś pomyśleć, ale totalna pustka mnie ogarnia. Jakbym stapiał się z nicością. Czytałem różnych mistyków Jana od Krzyża czy Teresę z Avila, ale bez przesady, doznanie mistyczne w lesie? Ponoć Teresa kiedyś lewitowała przy ludziach, co skwitowała: „Panie Boże nie teraz”. No, ale oni wszyscy mieli jakieś widzenia. A ja nie widziałem nic. Może tylko kawałek ściółki i brudne stopy. Wtedy jeszcze nie paliłem.
Z czasem zobaczyłem, że przygląda mi się kilka osób. Ich twarze były wyraźnie zaniepokojone. Usłyszałem jakieś słowa. Coś w stylu „co mu się stało?” albo „dlaczego on nic nie mówi cały dzień?”. Fakt normalnie jestem postrzegany jako osoba uśmiechnięta, której gęba nie zamyka się cały dzień. Czasami też całą noc. Wstałem. Wziąłem ręcznik i zapytałem czy nie mają ochoty iść popływać w jeziorze, bo pogoda taka ładna. Dopiero na plaży zorientowałem się, że zbliża się pora kolacji. Delikatny rumieniec wkradł się na moje policzki.
Co ja robiłem cały dzień?

wtorek, 22 marca 2011

Seks z wyższym wykształceniem.

W Wielkiej Brytanii rząd powoli zabiera się za szkolnictwo wyższe.
Ogranicza ilość instytucji odpowiedzialnych za kształcenie młodych studentów. Cięcia mają sięgać 25% studentów. Zmiany te związane są głównie z tym, aby obronić światowej sławy placówki wiodące prym wśród uczelni. Oczywiście oszczędności to także ważna kwestia, bo likwidują słabsze, i niejednokrotnie fałszywe koledże, w których ludzie stają sie figurantami, a nie studentami. Dodatkowo nakładają obostrzenia dla studentów spoza Unii Europejskiej, którzy korzystając z wiz studenckich starają się o stały pobyt. Wielu z nich nie zna języka angielskiego nawet na poziomie komunikatywnym. Kilka lat temu w Guardianie znalazłem notkę, że w Londynie, w 51% domów, pierwszym językiem jakiego się używa nie jest angielski...

Artur Domosławski rozpoczyna swoją książkę, "Gorączka latynoamerykańska", od słów: "- U nas nawet prostytutki mają wykształcenie uniwersyteckie". Sytuacja dotyczy akurat Kuby, a nie Wielkiej Brytanii, ale dobrze obrazuje, co się dzieje jak dostęp do szkolnictwa wyższego nie jest niczym ograniczony. Ponoć z kobietami lekkich obyczajów można nawet porozmawiać o klasykach rosyjskich - to akurat mało dziwne, bo przecież Rosjanie, przez długi czas byli wschodnimi braćmi Kubańczyków. Ale rozmowy o van Dycku (flamandzki malarz) to ciężko się spodziewać. Seks z wyższym wykształceniem powinien być głównym hasłem reklamowym dla turystów zza granicy.

Natomiast w Polsce jeszcze nie dorośliśmy do tego, aby zacząć likwidować, albo chociaż ograniczać powstawanie nowych placówek szkolnictwa wyższego. U nas siedzą w tym pieniądze, nie pieniądze dla studenta, a pieniądze dla obrotnych, którzy zakładają takie instytucje. Uczelnie państwowe są darmowe, ale przy okazji słabo dofinansowywane, więc poziom nauczania spada, bo profesorzy przenoszą się na uczelnie prywatne, gdzie są pieniądze na wszystko.

Z utęsknieniem czekam na czasy, kiedy prostytutki przeniosą się z Warszawskiej na Rajską.
Zastanawiam się ile jeszcze trzeba czasu, żeby pod Galerią Krakowską podyskutować z 'dziewczynami' o Platonie.
Hasta siempre commandante!

ps. gdzieś kiedyś czytałem, nie pamiętam gdzie, że poziom satysfakcji z seksu rośnie wraz ze wzrostem wykształcenia u partnerów.
A więc na uczelnie!

Seks z wyższym wykształceniem.

W Wielkiej Brytanii rząd powoli zabiera się za szkolnictwo wyższe.
Ogranicza ilość instytucji odpowiedzialnych za kształcenie młodych studentów. Cięcia mają sięgać 25% studentów. Zmiany te związane są głównie z tym, aby obronić światowej sławy placówki wiodące prym wśród uczelni. Oczywiście oszczędności to także ważna kwestia, bo likwidują słabsze, i niejednokrotnie fałszywe koledże, w których ludzie stają sie figurantami, a nie studentami. Dodatkowo nakładają obostrzenia dla studentów spoza Unii Europejskiej, którzy korzystając z wiz studenckich starają się o stały pobyt. Wielu z nich nie zna języka angielskiego nawet na poziomie komunikatywnym. Kilka lat temu w Guardianie znalazłem notkę, że w Londynie, w 51% domów, pierwszym językiem jakiego się używa nie jest angielski...

Artur Domosławski rozpoczyna swoją książkę, "Gorączka latynoamerykańska", od słów: "- U nas nawet prostytutki mają wykształcenie uniwersyteckie". Sytuacja dotyczy akurat Kuby, a nie Wielkiej Brytanii, ale dobrze obrazuje, co się dzieje jak dostęp do szkolnictwa wyższego nie jest niczym ograniczony. Ponoć z kobietami lekkich obyczajów można nawet porozmawiać o klasykach rosyjskich - to akurat mało dziwne, bo przecież Rosjanie, przez długi czas byli wschodnimi braćmi Kubańczyków. Ale rozmowy o van Dycku (flamandzki malarz) to ciężko się spodziewać. Seks z wyższym wykształceniem powinien być głównym hasłem reklamowym dla turystów zza granicy.

Natomiast w Polsce jeszcze nie dorośliśmy do tego, aby zacząć likwidować, albo chociaż ograniczać powstawanie nowych placówek szkolnictwa wyższego. U nas siedzą w tym pieniądze, nie pieniądze dla studenta, a pieniądze dla obrotnych, którzy zakładają takie instytucje. Uczelnie państwowe są darmowe, ale przy okazji słabo dofinansowywane, więc poziom nauczania spada, bo profesorzy przenoszą się na uczelnie prywatne, gdzie są pieniądze na wszystko.

Z utęsknieniem czekam na czasy, kiedy prostytutki przeniosą się z Warszawskiej na Rajską.
Zastanawiam się ile jeszcze trzeba czasu, żeby pod Galerią Krakowską podyskutować z 'dziewczynami' o Platonie.
Hasta siempre commandante!

ps. gdzieś kiedyś czytałem, nie pamiętam gdzie, że poziom satysfakcji z seksu rośnie wraz ze wzrostem wykształcenia u partnerów.
A więc na uczelnie!

Kawa z dupy.

Mało znanym bohaterem rynku kawowego jest Łaskun muzang (znany także jako cyweta albo luwak). Mały drapieżnik żywiący się głównie owocami, ale też mniejszymi gryzoniami. Człowiek, jako to inteligentniejsze zwierzę, potrafił wykorzystać ukryte zdolności tego 'pasożyta'. Okazało się, że luwaki chętnie zajadają się młodymi ziarnami kawy, a później w wydalonych odchodach można znaleźć pełnowartościowe ziarna kawy. Ba! Nawet bardziej niż pełnowartościowe, ponieważ po strawieniu i delikatnym sfermentowaniu w przewodzie pokarmowym luwaka, kawa zyskuje niepowtarzalny smak i aromat. Oczywiście po wydaleniu należy wybrać i oczyścić ziarna poddając je później normalnej obróbce. 

Luwaki są bardzo wybredne i jadają tylko najlepsze ziarna kawy - francuskie pieski. Dlatego też kawa nazwana 'kopi luwak' jest najdroższą kawą na świecie. Jej 'wydobycie' szacuje się na 200-400 kg rocznie! Dla przykładu w dobrej kawiarni w Krakowie schodzi ok 5-7 kg ('zwykłej') kawy dziennie. Koszt kilograma kawy kopi luwak oscyluje w okolicach 3 000 pln. Za filiżankę takiej kawy w stolicy płaci się nawet 100 pln. 

Nic tylko sadzić drzewka kawowe i kupić luwaka. Żyła złota.

niedziela, 20 marca 2011

Co, tak na prawdę, jest ważne?

Od kilku miesięcy w islamistycznej, Północnej Afryce ludzie się budzą i starają wyrwać z jarzma tyranii. Ludność wychodzi na ulice, na place, wszędzie gdzie się da, aby manifestować przeciwko despotom rządzącym ich krajem. W niektórych państwach tworzą się bojówki walczące o wolność. Wiejscy partyzanci.

Tak zwani niezależni obserwatorzy czuwają, czy czasem prawa człowieka nie są nigdzie łamane. Ciekawe ile osób musi zginąć, żeby ktoś stwierdził, że jednak coś jest nie tak.

Tak zwany Zachód nie nauczył się niczego po podobnych przejściach w południowej części Afryki. Czasy apartheidu, czasy ludobójstwa, nie wniosły niczego do świadomości panów w garniturach uszytych na miarę, za setki dolarów. Minęło zaledwie kilkanaście lat. Ale każdy, z powagą wypisaną na twarzy, odpowiada bezosobowo, że stoi na straży demokracji i wolności ludzkiej.

Ludzie jednoczą się w bólu z Japończykami.

Moi znajomi rozmawiają o tym kto teraz będzie śpiewał zwrotki w amerykańskim hip hopie.
W minionym tygodniu zmarł Nate Dog.

sobota, 19 marca 2011

MPK spełnia marzenia

W sobotę jak zwykle poszedłem na przystanek. Ale nie było jak zwykle. Autobus nie dość, że przyjechał na czas, to jeszcze MPK zakupiło jakiś nowy pojazd. W środku dużo wolnych miejsc (sobota wieczór kurs do miasta!). Konstruktorzy przeszli samych siebie! Wykończenie jak w statku kosmicznym, mało siedzeń, mało przestrzeni do stania, większość miejsca zajmują powykrzywiane rurki. Podczas słabej grawitacji można się ich łapać - w naszych autobusach często zdarzają sie zmiany grawitacji. Ale znalazłem idealne miejsce dla siebie. Miejsce, na które czekałem całe życie. Przy drugich drzwiach od końca. Pojedyncze siedzenie. Bokiem do jazdy. Z lewej strony przezroczysta szyba, z prawej szaroplastikowa ścianka na której można oprzeć łokieć. Usiadłem i wtedy zrozumiałem: jestem w kiblu w samolocie! Brakuje jeszcze zapachu lawendy i dobrej prasy. Kobieta z naprzeciwka mogłaby sie zamienić w drzwi, chociaż nawet bez tego ciężko wyprostować nogi. Nad tym siedzeniem powinna się znajdować tabliczka "Strefa wolnego czytania", w końcu MPK reklamowało swoje pojazdy jako lepsze od samochodów, ze względu na możliwość czytania w nich. Nie trzeba się skupiać na prowadzeniu. Podczas półgodzinnej jazdy około dwudziestu minut trzęsło. Resztę czasu staliśmy na przystankach albo światłach.
Jeśli faktycznie byłem w toalecie samolotowej to tymi wstrząsami musiały być turbulencje.
Ale w takich warunkach nie da się ani czytać, ani srać.

Cały Facebook czyta ...

... komentarze i wpisy znajomych.
Rozśmieszają mnie pomysły akcji typu wyżej wymienionej. Każdy kliknie 'lubię to' albo 'Wezmę udział'. Każdy kliknie, ale nie każdy poczyta. Nie dziwię się, każdy chce uchodzić za obytego i oczytanego. Czasami przeczyta gdzieś recenzję jakiejś książki. Ok, jakby ktoś czytał recenzje to już naprawdę dużo. Bo najczęściej jak ktoś, coś czyta, to albo dostanie książkę od najlepszego kolegi, czy koleżanki, i skoro on mówi, że warto, to przeczytam. Głupio byłoby nie. Ewentualnie dostanie książkę na urodziny. Chociaż teraz już nikt nie daje książek, tylko flaszkę, ewentualnie słodycze, bo się wie, że ktoś przyniesie flaszkę, więc niech będzie coś na zagryzkę. Najczęściej jednak jak ktoś już weźmie książkę, to trzyma ją miesiącami, niby, że zapracowany i zawalony innymi pierdołami, a statystyka aktywności na facebooku rośnie: 40 h tygodniowo - etat wolontariusza dla Marka Zuckerberga. 
Ale statystyka nie kłamie. Ostatnie badania wykazują, że tylko 12% naszego społeczeństwa czyta więcej niż 6 książek rocznie. Co trzeci uczeń w wieku 15 lat ponoć nie czyta żadnych książek. Można to jeszcze zrozumieć, bo książki są długie, a Rowling powiedziała, że koniec z Harrym Potterem - na razie, więc współczynnik czytania nam w tym roku nie wzrośnie. Jest nadzieja w e-papierze, w Stanach, co drugi dzieciak śmiga z czytnikiem. Inna rzecz, co czyta, ale czyta.
Czytanie nie jest trendy. Jasne dziewczyna się tobą zainteresuje, bo jesteś 'oczytany' i 'obyty' ze światem kultury. Tylko, po co czytać, jak można w tym czasie robić pieniądze, albo marnotrawić swój czas.
Jasne, czytanie to też marnotrawienie czasu, bo przecież się siedzi i czyta, i nic się z tego nie ma.
Lepiej kupić flaszkę i pójść na urodziny.

Wspomnienia szatniarza vol. II

Druga akcja z wczorajszej salsy.
Siedzę na szatni i wkurzam się co chwilę na ludzi kręcących się tam i z powrotem, chodzą zapalić na zewnątrz, bo lokal bez papierosa. Nie wkurzam się, że się kręcą, tylko dlatego, że też bym poszedł zapalić. Podchodzi dwóch starszych facetów z jednym bloczkiem, że oni razem i  że tylko na chwilę, na fajkę. Numerek 95.

Sytuacja się powtarza kilka razy w ciągu 3 godzin, za drugim razem już pamiętałem twarze i ten numerek, co ich niesamowicie zaskoczyło. Jeden zagadnął czy mam pamięć fotograficzną. Idąc po kurtki powiedziałem, że tak. Jestem eidetykiem. Zakopany w tych kurtkach słyszę jak chłopaki zastanawiają się co cukrzyca ma wspólnego z dobrą pamięcią ... po chwili zrozumiałem, że on myślał, że jestem diabetykiem. W sumie podobne choroby.

Przed 22 przyszli i mówią, że to już ostatni raz bo właśnie wychodzą. Zapytałem dlaczego, przecież noc jeszcze młoda. Ściszonym głosem odpowiedzieli, że żony czekają w domu. To jednak nie są gejami. Powiedziałem, że z jednej strony współczuję, a z drugiej zazdroszczę. Też mógłbym mieć żonę, a nie dwa koty. Żeby mnie pocieszyć jeden powiedział, że wszystko przede mną, że on jest dwa razy starszy ode mnie. Mam czas. Nie uwierzyłem, że jest taki stary, nie wyglądał. Zapytał ile mam lat.
26.
Zaczął się śmiać. Nie było to mile, zauważył to i wyciągnął dowód: 19 lipca 1959.
Ja urodziłem się 20 lipca 1985 ...

Wspomnienia szatniarza

Wczorajszy bajer na szatni: Podchodzą jakieś dwie roznegliżowane dziewoje, mini, dekolt, odpustowy brylant w brzuchu. Mówię dobry wieczór, że szatnia złotówkę itd., jedna żeby zagadać pyta jak ja mogę w takim świetle pracować (na szatni jest strasznie ciemno), mówię, że mi nie przeszkadza, bo mam zapalenie spojówek i niewiele i tak widzę. na co druga, to nie ważne ile panu damy, bo pan i tak nie widzi? Na co ja, że znam Braille'a, i te oznaczenia na monetach z boku, dla niewidomych. W tym momencie obydwie wyciągnęły głowy ze swoich torebek i w tej ciemności chciały sprawdzić czy ja czasem nie jestem niewidomy ...