środa, 30 listopada 2011

Dobra nowina

         Kilka osób, w ostatnim czasie, prosiło mnie, żebym się wypowiedział na tematy związane z aktualnymi zawieruchami w Kościele. Ostra reakcja gromowładnego Stanisława D. (Dz.?), o milczeniu o. B. (którego w zasadzie nie ma, w sensie milczenia), o laicyzacji państwa. Zasadniczo wypowiedź moja jest krótka: w dupie mam to. Albo może raczej zaczynam mieć to właśnie tam, a nie gdzie indziej. Jeszcze jakieś odruchy reakcyjne, gdzieś tam czasami na wierzch wyjdą, ale to raczej takie burczenie w brzuchu na widok pączka, niż narodowy zryw ku wolności. Tak, ku wolności, bo przecież wszyscy jesteśmy ciemiężeni. Jak do tej pory, nieświadomie, kierowałem się Cioranowskim aforyzmem, który brzmi jakoś tak: „Nigdy nie trzeba zgadzać się z tłumem, nawet jeśli ma rację”. Ostatnio się postarzałem, już nie siedzę w okopie z głową pełną argumentów, lepszych lub gorszych, przeciwko. Przeciwko czemu? Przeciwko wszystkiemu. I nie żeby na przekór, dla złości, dla podkurwienia swojego, niejednokrotnie niemego, interlokutora. A dla samego pokazania, że można inaczej. Że wcale nie musi być tak, jak on mówi. Taka sokratejska gza gryząca w dupę jednotorowo myślących ludzi.
Słodzę sobie. Do Sokratesa brakuje mi trochę. Ksantypy i dzieci. Alkoholu. Schowałem go w zamrażarce, jak kiedyś Joey z „Przyjaciół”, schował do zamrażarki książkę S. Kinga „Lśnienie”, bo bał się tego, co będzie dalej. Też się boję. Oswajam się z tym, że można jednak żyć bez alkoholu. Bo wiem, co byłoby dalej. Za to, bez alkoholu, nie mogę się odnaleźć w świecie. Ciągle czegoś zapominam. Gubię rzeczy. Inaczej emocjonalnie reaguję na pewne myśli nawiedzające moją głowę. Ostatnio na spacerze naszła mnie natrętna fantasmagoria, żeby się przytulić do pewnej dziewczyny, bo mi tego brakowało. Zupełnie bez podtekstu erotycznego! Taka zwykła potrzeba. Wiem, powinienem sobie obciąć jaja i oddać je potrzebującym, bo takie przytulanie jest pedalskie, albo mało męskie. I to też mam w dupie. Jedyne, czym się przejmuję, to fakt, że ta myśl nigdy już się nie ziści. Wtedy miałem ochotę się napić, ale pies pociągnął za smycz i skupiłem się na spacerze.
Ostatnio w ogóle, jakoś dziwnie czuję się sam ze sobą. Ani w lewo, ani w prawo. Chcę wyjechać, ale wiem, że jak wyjadę, będę chciał od razu wracać, a jak wrócę, będę chciał od razu wyjechać. Krzyczeć mi się nie chce. Płakać mi się nie chce. Staję się takim ‘letnim chujem’, jak to Lem powiedział (w którymś z listów do Mrożka). Może to dobrze? Może powinienem usiąść w górach z dziadkiem Zaratustrą i jak przyjdzie pora, zejść do wsi ogłosić dobrą nowinę?

sobota, 26 listopada 2011

Włóczęga - ze staroci (2006?)

„Włóczęga”


Snuje się po świecie
Gwiżdżąc pomiędzy skalistymi szczytami
Zwiedzając mokre doliny.

Wplata się ukradkiem
W nasze włosy
Ukazując tym swoją Wolność
I Wszechobecność.

Porusza drzewami
Zieleniącymi się naszymi marzeniami.
Zrzuca złociste liście naszych wspomnień
Które układają się w stosik
Coraz większy
Nabierający kolorów
Mijających lat ...

Czasami ukazuje się jako
Wędrowiec stojący na
Leśnych rozstajach – pytając
Cichym świstem
O właściwą drogę ...

poniedziałek, 21 listopada 2011

Taka zwichrowana wajcha

Od ponad dwóch tygodni ograniczam swoje nałogi. Zredukowałem spożycie tytoniu o 50%, a alkoholu co najmniej o 70-80%. Dawno nie miałem wieczoru, żebym musiał zajrzeć do butelki. Nawet w pracy nie piję! W zeszłym tygodniu wypiłem tylko dwa piwa bezalkoholowe i jednego Redsa – nawet śladowymi ilościami tego nie można nazwać w porównaniu do tego, co było wcześniej. Nie oznacza to, że problemy zniknęły. Chodzę spać później. Mniej czasu poświęcam na odpoczynek. Brzmi to nieco, jak wyznania stetryczałego alkoholika, do którego drogę miałem otwartą, bez przeszkód.
Ktoś czy coś pchnęło małą wajchę, gdzieś tam w mojej głowie, i nowe tory pojawiły się w moim życiu. Codziennie żyłuje się na rowerze, jak nie do pracy, to gdzieś po mieście – pogoda nie ma znaczenia. Postanowiłem zwiedzić Bałkany na rowerze przez wakacje, więc trzeba zatroszczyć się o kondycję. Planu jeszcze nie mam, ale do tego idzie przywyknąć – całe moje życie jest bez konkretnych planów. Biorę, co dają. Może bez ambicji, bez walki o jakieś lepsze życie. Zawsze gdzieś na marginesie. Ale czy można sobie wyobrazić w życiu coś lepszego niż wolność? Od kiedy pamiętam nie miałem żadnych ograniczeń. Może poza jednym. Jak wychodziłem z chłopakami na osiedle to słyszałem od mamy, że mam wrócić bez policji. I tyle. Nie mówię, czasami bywało ciężko dotrzymać obietnicy, zwłaszcza, jak się obracało w takim towarzystwie jak ja. Udało się. Później zniknąłem z osiedla, część bliskich znajomych odsiedziała po 3 lata, jedni mniej, inni więcej, za swoje przewiny.
Uwielbiałem wsiąść rano w PKS i pojechać gdzieś. Nie ważne gdzie. Często na dworcu wybierałem miejsce docelowe. Głównie w góry. Po całym dniu snucia się między dolinami i szczytami, wracałem stopem do Krakowa. I tak już mi zostało. Do tej pory lubię machnąć ręką przy drodze i ruszyć w trasę. Nowi ludzie, nowe tereny. Równiny, góry, miasta, wioski. To nie ma znaczenia. Bycie w ruchu, tak! Musi się coś dziać. To jest jak nałóg. Od dłuższego czasu już mnie skręca od siedzenia w domu. Comiesięczny wyjazd w góry, zabija głód tylko na chwilę, żeby zaraz znowu uderzył ze zdwojoną mocą. Czekam, aż nadarzy się jakaś okazja. Mam kilka zaproszeń, Genewa, Malaga, Paryż, Londyn. Na razie walczę z nałogami. Więc i z tym chociaż chwilę się zmierzę.
Wolność jest przyjemna. Ale parafrazując dosyć znane powiedzenie, czym jest wolność, jeśli nie mamy z kim jej dzielić? Niczym. Obłudą. Pozornym zabijaniem czasu, który nieustępliwie odlicza nasz koniec. W filozofii istnieje rozróżnienie na wolność „od” i wolność „do”. Wolność negatywna i pozytywna. Zainteresowanych odsyłam do klasyków. Z wiekiem skłaniam się do tej drugiej, ale często z przyzwyczajenia tkwię w tej pierwszej … jak dotąd jedynym czynnikiem, który ograniczał moje wojaże, były kobiety. A teraz? Teraz trzeba powoli myśleć, gdzie wyląduję za tydzień, za miesiąc, za rok. Taka zwichrowana wajcha, co to nigdy nie wiadomo, na jaki tor poprowadzi moje życie…

czwartek, 3 listopada 2011

Złote usta i Wielki Chuj

Ostatnio coraz  więcej dowiaduję się o sobie. Nie z introspekcji. Z rozmów ze znajomymi, z przyjaciółmi. Miło poznać czyjąś szczerą opinię. Zwłaszcza, że opinia ta jest zupełnie przeciwna niż moja własna. Główny wątek zasadza się na moich relacjach z kobietami.
Kilka dni temu siedząc ze znajomymi dowiedziałem się, że w zasadzie to mam romans za romansem. Spotykam się z wieloma kobietami. Bajeruje je, a później to już nikt nie wie, co jest dalej, ale przecież można się domyślić. Domysły przecież są najlepsze. Osobiście uważam, że facet żeby zdobyć kobietę musi spełniać trzy warunki. Podam je tutaj bardzo ogólnikowo – można sobie w domyśle rozwinąć ich pełną wersję. Po pierwsze (kolejność nie jest ważna) musi mieć samochód, co łączy się z wygodą i pewnego rodzaju zamożnością. Po drugie musi być przystojny. Niby przystojność jest pojęciem mocno relatywnym, ale jak wszędzie, tak i tutaj panują jakieś kanony, w które najlepiej się wpisać. Ostatnim elementem jest dobra gadka, bajer, itp. Zauważcie – nie musi wcale być inteligentny, może troszkę, ale nie za bardzo. Zamożny nie jestem, jeżdżę na rowerze, a na wakacje stopem. W portfelu mam więcej rachunków niż banknotów. Przystojny? Żart. Zarośnięta morda, podkrążone, nierzadko przepite oczy, brzuch wyprzedzający piersi. Tak piersi, nie klatę. I trochę niski. No może średniego wzrostu – czasami trzeba się podbudować. Ale! Podobno spełniam trzeci warunek! Mam tak zwaną gadkę! Wchodzę, zapuszczam bajer i karuzela się kręci! Dziewczyny się uśmiechają, robią się mokre, a na ich uda działa siła odśrodkowa nie pozwalająca im trzymać kolan razem. Tak… Nie działa to tak, jak wyżej zostało napisane. Najczęściej z moich ust wydobywają się pierdoły tak wielkie, że nie pamiętam, co powiedziałem chwilę wcześniej… Uprzejmy bywam, ale częściej szyderczy. Mógłbym podjąć wysiłek i spróbować zdobyć się na jakiś inteligentny dowcip. Niby sporo czytam. Kiedyś słyszałem, że w Anglii panowie studiują filozofię, żeby wyrywać dziewczyny. Niby Pasikowski nakręcił genialny fragment podrywu na Platona, ale wystarczająco dużo głupot wypływa z moich ust, żeby próbować jeszcze tego. Poza tym jak ktoś spędził ze mną chociaż trochę czasu, to wie, że nie lubię się wysilać. A bajer chyba wymaga trochę wysiłku. Nie wiem, nie znam się.
Wracając do głównego wątku, jestem chujem, bo bajeruje biedne, młode dziewczyny i romansuję non stop! Biorę to na klatę, albo na piersi.
Kilka dni wcześniej zostałem zapytany, czy moje ‘spotykanie’ się z poprzednią kobieta nie było próbą zemsty na mojej ostatniej dziewczynie, były koleżankami (przyjaciółkami?). Dopóki to pytanie nie zostało postawione nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogło to być tak odbierane. Dopiero później doszedłem do wniosku, że mogło to tak wyglądać. Jedna usunęła mnie z facebooka, druga przestała się do mnie odzywać.
Takich historii kilka by się pewnie jeszcze znalazło. Nie bardzo zależy mi na mojej opinii. Tutaj mogę się zgodzić, chyba z Napoleonem, że opinia publiczna to dziwka. Ogólnie mam w dupie, kto i co o mnie myśli. I miło, że ludzie zaczęli wreszcie mi mówić o takich rzeczach. Mam nadzieję na więcej takich szczerych wypowiedzi.
Pisarzem wielkim nie zostanę. Fotografem, ani podróżnikiem też raczej nie. Za to w wieku 26 lat zostałem Wielkim Chujem o złotych ustach. Kiedyś zostawałem przechujem danego roku. Tytuł sam sobie nadawałem za pewne osiągnięcia, które jak mi się wydawało, bardzo mnie przerastają. Teraz czas zmienić tytuł. Siebie nie zmieniać.
Wielki Tępy Chuj