poniedziałek, 21 listopada 2011

Taka zwichrowana wajcha

Od ponad dwóch tygodni ograniczam swoje nałogi. Zredukowałem spożycie tytoniu o 50%, a alkoholu co najmniej o 70-80%. Dawno nie miałem wieczoru, żebym musiał zajrzeć do butelki. Nawet w pracy nie piję! W zeszłym tygodniu wypiłem tylko dwa piwa bezalkoholowe i jednego Redsa – nawet śladowymi ilościami tego nie można nazwać w porównaniu do tego, co było wcześniej. Nie oznacza to, że problemy zniknęły. Chodzę spać później. Mniej czasu poświęcam na odpoczynek. Brzmi to nieco, jak wyznania stetryczałego alkoholika, do którego drogę miałem otwartą, bez przeszkód.
Ktoś czy coś pchnęło małą wajchę, gdzieś tam w mojej głowie, i nowe tory pojawiły się w moim życiu. Codziennie żyłuje się na rowerze, jak nie do pracy, to gdzieś po mieście – pogoda nie ma znaczenia. Postanowiłem zwiedzić Bałkany na rowerze przez wakacje, więc trzeba zatroszczyć się o kondycję. Planu jeszcze nie mam, ale do tego idzie przywyknąć – całe moje życie jest bez konkretnych planów. Biorę, co dają. Może bez ambicji, bez walki o jakieś lepsze życie. Zawsze gdzieś na marginesie. Ale czy można sobie wyobrazić w życiu coś lepszego niż wolność? Od kiedy pamiętam nie miałem żadnych ograniczeń. Może poza jednym. Jak wychodziłem z chłopakami na osiedle to słyszałem od mamy, że mam wrócić bez policji. I tyle. Nie mówię, czasami bywało ciężko dotrzymać obietnicy, zwłaszcza, jak się obracało w takim towarzystwie jak ja. Udało się. Później zniknąłem z osiedla, część bliskich znajomych odsiedziała po 3 lata, jedni mniej, inni więcej, za swoje przewiny.
Uwielbiałem wsiąść rano w PKS i pojechać gdzieś. Nie ważne gdzie. Często na dworcu wybierałem miejsce docelowe. Głównie w góry. Po całym dniu snucia się między dolinami i szczytami, wracałem stopem do Krakowa. I tak już mi zostało. Do tej pory lubię machnąć ręką przy drodze i ruszyć w trasę. Nowi ludzie, nowe tereny. Równiny, góry, miasta, wioski. To nie ma znaczenia. Bycie w ruchu, tak! Musi się coś dziać. To jest jak nałóg. Od dłuższego czasu już mnie skręca od siedzenia w domu. Comiesięczny wyjazd w góry, zabija głód tylko na chwilę, żeby zaraz znowu uderzył ze zdwojoną mocą. Czekam, aż nadarzy się jakaś okazja. Mam kilka zaproszeń, Genewa, Malaga, Paryż, Londyn. Na razie walczę z nałogami. Więc i z tym chociaż chwilę się zmierzę.
Wolność jest przyjemna. Ale parafrazując dosyć znane powiedzenie, czym jest wolność, jeśli nie mamy z kim jej dzielić? Niczym. Obłudą. Pozornym zabijaniem czasu, który nieustępliwie odlicza nasz koniec. W filozofii istnieje rozróżnienie na wolność „od” i wolność „do”. Wolność negatywna i pozytywna. Zainteresowanych odsyłam do klasyków. Z wiekiem skłaniam się do tej drugiej, ale często z przyzwyczajenia tkwię w tej pierwszej … jak dotąd jedynym czynnikiem, który ograniczał moje wojaże, były kobiety. A teraz? Teraz trzeba powoli myśleć, gdzie wyląduję za tydzień, za miesiąc, za rok. Taka zwichrowana wajcha, co to nigdy nie wiadomo, na jaki tor poprowadzi moje życie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz