niedziela, 23 grudnia 2012

Taki klimat


Ostatnio sporo podróżuję po mikroświecie maksi sklepów. Nie kupuję. Zbieram. Zbieram historie. Przy zbliżających się świętach ludzie są jacyś bardziej rozmowni. Radosne święta, ponure opowieści. Gdzieś, w którymś kościele, jakiś staruszek został okradziony. Poszedł najzwyczajniej do komunii, jak co tydzień. Gdy wrócił na swoje miejsce w ławce, nie było już saszetki, w której trzymał lekarstwa na serce i pieniądze ciężko zarobione w Makro, czy innym hipermarkecie. Został bez pieniędzy i nie może wykupić recepty na nowe lekarstwa. Dla niego te święta nie będą radosne. W małej wiosce, pod Limanową, świadkowie Jehowy przyszli do pewnej staruszki porozmawiać o Jezusie, o zbawieniu i wszystkim tym, co związane z myślą religijną. Ich myślą religijną. Starsza kobieta od dawna mieszkała sama. Para pielgrzymów weszła do środka. Kobieta zaczęła zadawać pytania, prezentować broszurki, opowiadać historie z życia Jezusa. Staruszka zadowolona, że wreszcie ma z kim porozmawiać przygotowała poczęstunek, herbatkę, itp. W tym czasie pielgrzym kręcący się po domu, zaczął wyszukiwać i kraść oszczędności, biżuterię samotnej kobieciny. Na pocieszenie zostawili jej stos rożnych broszur. Dopiero następnego dnia zorientowała się, że z domu zostało wyniesione wszystko, co cenne. Przyjemne święta bez bliskich, bez pamiątek i oszczędności całego życia. Podobnych historii jest mnóstwo. Co dziwne, w żadnej z nich nie pojawiają się Żydzi. A przecież najczęściej to oni są wszystkiemu winni. Zawsze.
Na moim osiedlu też przygotowania do świąt w pełni. Słoneczni bracia w zimowe poranki rozdzielają między sobą zadania. Część z nich staje pod kioskiem prosząc o papierosa, inni pod sklepem zbierają na zapitek. Najbardziej ruchliwym miejscem staje się bar mleczny i jedzenie, o które proszą. Sam czasami kupuję im pierogi, naleśniki albo barszcz. Przychodzą z półlitrowymi butelkami po pepsi i przelewają zupy, żeby zabrać coś do domu. Wieczorem zbierają się wszyscy pod śmietnikiem i idą w nieznane. Do bunkra na osiedlu, do kanałów, do opuszczonych domków działkowych, aby razem obchodzić wigilię. Czasami słyszę, jak niektórzy starają się śpiewać kolędy. Bez zębów, zapuchniętymi wargami, pustymi oczami. Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby pójść do przytułku, schroniska, kościoła. Tam nie wolno pić. Najlepiej we własnym gronie, wśród ludzi którzy cię rozumieją. Taki klimat.
            Ja siedzę sobie w ciepłym domu przy Facebooku, Youtube, z problemami, które zmieniają się w nic, jak widzę to wszystko, co dzieje się wokół mnie. Chodzę na wigilie do znajomych, z jednej na drugą, z drugiej na trzecią i mijam tych smutnych kolędników z kiepem przyklejonym do wargi. Jedząc barszcz z ludźmi, których znam, czasami wydaje mi się, że mój świat jest mocno odrealniony. Na szczęście wchodząc po schodach pan Bogdan – tak go nazwałem – śpiący na moim półpiętrze, zawinięty w jakieś stare szmaty, przypomina mi, jak ten świat się toczy. Moje życie nie jest jeszcze takie złe. Albo dobre.