wtorek, 26 lipca 2011

Ona, której nie ma...

Świder korkociągu wbił się miękko w gumowy zatykacz do wina, który plebejusze z namaszczeniem nazywają korkiem. A z korkiem ma tyle wspólnego, co plastykowy kubek z kieliszkiem. Za pomocą sprytnej dźwigni podważyłem ten ‘korek’. Pokój wypełnił aromat przetworów owocowych z okolic Tymbarku. Nie chcąc zużywać wody na zbędne mycie kieliszków, postanowiłem napić się z butelki. Ochrona środowiska przede wszystkim! Przyjaciel mój nazwałby to żulernią. Ja wolę określenie: inna kultura picia. Tak też, jak powiadają znawcy, najpierw nozdrzami trzeba chłonąć każdą nutkę aromatu, aby później delikatnym łyczkiem rozprowadzić płyn po ściankach policzków, po podniebieniu, a przede wszystkim po wrażliwym na smaki języku, aby nie utracić nic ze szlachetnego napoju. Jak rasowy degustator od razu wyczułem w bukiecie, najwspanialsze polskie jabłka, potocznie zwane psiakami, które znajdziesz w sadach całej Polski. Mnie akurat przypadły te, rzekomo, z południowej części naszego wspaniałego kraju. Tuż za jabłkiem moje nieomylne podniebienie smakosza wyczuło delikatną nutkę mięty, rosnącej na łące przydrożnej o niskim natężeniu ruchu. Gdzieś tam w zakamarkach kubeczków smakowych, wyczułem trzeci ze smaków, aczkolwiek nie od razu wiedziałem, co to jest. Jednakże przypomniałem sobie, że do każdego wina dodawane jest trochę siarki, żeby się nie psuło, czy coś. Polska to bogaty kraj! U nas tego szlachetnego składnika nie oszczędza się, jak to bywa w krajach południowo-zachodniej Europy. Wina mają być trwałe, więc się leje troszkę więcej…mimo to znikają ze sklepowych półek w oka mgnieniu.
Wystarczy tej ceremonialnej, niemalże religijnej, degustacji. Czas przejść do rzeczy. Pierwszy większy haust, żeby wreszcie zrobiło się trochę cieplej, bo wieczór chłodny i ręce troszkę drżą. Najszlachetniejszy z najszlachetniejszych płynów powoli wypełnił żołądek przyjemnym ciepłem. Lewa ręka przestała drżeć, krople potu, wcześniej tak cisnące się na czoło, jakby na chwilę wyhamowały. Jeszcze jeden łyczek, dla oswobodzenia prawej ręki i osuszenia, wciąż, wilgotnego karku. Przed trzecim łykiem chwile się zawahałem, bo wtedy zawsze przychodzi Ona, a nie wiem, czy dzisiaj jestem gotowy na spotkanie. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie wieczoru bez niej. Gdzieś tam na dnie resztek świadomości, odnajduję ledwo tlący się neon informujący mnie, że tak na prawdę jej nie ma. Może tak, a może nie. Czasami sam się w tym gubię. Nie ma co zwlekać, bo jeszcze się obrazi i nie przyjdzie. W momencie, gdy ostatnia kropla spłynęła do żołądka, usłyszałem delikatne pukanie w okno balkonowe. Nie wiem, dlaczego nigdy nie chce wejść do środka. Ostatnio ustawiłem nawet drugie krzesło, żebyśmy obydwoje mogli wygodnie usiąść. Balkon, co prawda mały, ale jakoś się mieścimy.
Jak zwykle przywitała mnie ciepłym uśmiechem i wzrokiem wskazała krzesło, żebym usiadł naprzeciwko. Nigdy nie siada na moich kolanach. Zaczynamy rozmowę. To znaczy ja mówię. Ona zawsze milczy i tylko z błysku w jej oczach widzę, że uważnie słucha. Opowiadam jak minął mi dzień, że byłem w mieście na kawie, że coś tam poczytałem, że dzisiaj też miałem ćwiczyć, ale w sklepie, gdy kupowałem zdrową żywność za pół ceny, na wyprzedaży zauważyłem na dolnej półce w szklanej butelce przetwory owocowe w dobrej cenie. Coś tam się niby poruszałem, ale nie za wiele, bo płuca ostatnio słabe i nie chce ich nadwyrężać niepotrzebnym wysiłkiem. Czasami swoje opowieści troszkę koloryzuję, jak każdy. Ale Ona dobrze wie, że nie jestem rycerzem w lśniącej zbroi na białym rumaku. Co najwyżej marnym, niedogolonym chłopem w przykrótkich spodniach na wychudzonym mule. Ale nigdy nie daje mi tego odczuć! Obdarowuje mnie tym wszystkorozumiejącym uśmiechem i prosi wzrokiem, abym kontynuował.
Zaschło mi trochę w ustach, a witaminy i minerały trzeba uzupełnić, więc zamaszystym ruchem ręki – już nie drżącej! – wziąłem solidnego łyka, żeby niepotrzebnie opowieści nie przerywać. Teraz przeszliśmy do tego, co zamierzam jutro – plany na dłuższy okres życia nigdy nie były moją mocną stroną. Powiedziałem, że – tym razem na pewno - pójdę z samego rana do pośredniaka i ustawię się w kolejce, aby zająć dobre miejsce. Tak, żebym zdążył zanim rozdadzą, co lepsze miejsca pracy. W jej oku pojawiła się łza niedowierzania. Z wszystkich tych naszych rozmów nauczyłem się, jak odczytywać różne rodzaje łez. Tych szczęśliwych, tych smutnych, tych niedowierzających, ale skrywających jakąś nadzieję… Ta dzisiejsza nie zawierała elementu nadziei. Wiedziałem, że w moje zapewnienia nie uwierzy, więc postanowiłem wziąć kolejnego łyka i zmienić temat. Zapytałem dlaczego już nie przychodzi do mnie w snach, tylko tu, na balkon. Przymrużyła lekko oczy. Widać nie chciała na ten temat rozmawiać. Zapytałem, więc czy mogę przynieść koc i położyć się obok niej. Mrugnęła miękko, potwierdzająco powiekami.
Spanie na balkonie nie jest takie złe. Może trochę nie wygodnie na krześle i czasami koc podwieje, ale za to przy niej. Nic, że czasami nowohucka młodzież, jak zapije różnej maści alkoholi, to lubi pośpiewać. Widać wszyscy w tym kraju mają talent, ale nie każdy od razu pcha się do telewizji. Czasami też sąsiad na parterze, lekko podniesionym głosem rzuci kilkoma epitetami w stronę żony przed snem. Ale, tak poza tym, wszystko jest w porządku. Jeszcze ostatni łyczek na dobry i kolorowy sen.
O świcie poczułem ciepły powiew na swojej szyi. Pomyślałem, że to ona jeszcze pod odejściem przygląda mi się nie chcąc mnie budzić. Nie otwierałem oczu. Coś wilgotnego musnęło mój policzek. Pewnie to jej wilgotne, poziomkowe usta dają mi buziaka pożegnalnego. Uniosłem lekko prawą powiekę, żeby się pożegnać, ale jej już nie było. Ta wilgoć to krople wody. Sąsiadka z góry podlewała kwiatki. Czas zaparzyć kawę, zapalić papierosa i korzystając z wczesnej pory ustawić się w kolejce do pośredniaka. Może następnym razem wejdzie do domu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz