piątek, 15 lipca 2011

Hotel 'zacisze'

Jeżeli dzisiaj jest piątek, to w czwartek wstalem o 5;30, wzialem prysznic i zorientowalem się, że rzeczy, które wczoraj, tj. w srode, wyprałem, nie wyschły... spakowalem, co mialem, wypilem kawę i ruszyłem wraz z Alberte do Jasushiego, który mial nas zawieźć do Baden-Baden, gdzie czekał na nas autobus orkiestrowy do Lyonu. Nie wszystkim muzykom podobało się to, że jadę z nimi, ale nawet nie dawali znać za bardzo, że im przeszkadzam. W drodze była kolejna kawa i jakaś drożdżowka. Troche się posprzeczalem z albertem na temat pojęć dotyczących wiedzy i przypuszczeń (mniemań), jak zwykle wyszedlem na dupka, bo na siłę broniłem swoich racji...dla odmiany. W międzyczasie zacząłem czytać Podroże z Herodotem Kapuścińskiego - Albert leci w listopadzie do Indii, więc o czym innym mógłby mieć książkę? ;-) Podczas postoju w Bezansą (inaczej się to pisze, ale nie wiem jak te francuskie znaczki się tu zamieszcza ;-) rozegraliśmy na parkingu międzynarodowy mecz piłki nożnej. Kilka Tirów obiliśmy, ale piłka nie byla zbytnio napompowana, więc uskodzeń wielkich nie pozostawiliśmy ;-)

Do Lyonu dotarliśmy ok 16, orkiestra zapakowała się do pokoi, a ja czekałem na Alberta, żeby razem zwiedzić jeszcze miasto. Po chwili albert wyszedł i powiedział zebym nic nie mówil, tylko dał mu plecak... wziąl i poszedł z nim do hotelu. Okazało się, że menager dal ciche przyzwolenie żebym nocował u Alberta, ale tak żeby nikt z hotelu, ani z orkiestry o tym nie wiedział. Początkowo wszystko bylo w porządku, więc poszliśmy na miasto. Centrum trąci syfem, nieładem, remontami i ogólnie do dupy z taką robotą. Ale Lyon otaczają wzgórza na których usytuowano ładne kamieniczki, i jakąś katedrę, więc postanowliśmy ruszyć nasze dupy i wspiąć się do góry. tu już było ładniej. Wąskie uliczki, bujna roślinność, babcie na ławkach i stare kamienice, a w przykamienicznych ogrodkach francuzi popijający winko, albo kawkę. Z góry piekna panorama Lyonu !!! Jakby powiedział Albert, pała mięknie i staje w poprzek, ale nie powiedział, więc ja pozwolilem sobie przytoczyć jego myśli. Aaaaa odnośnie alberta to jakos od tygodnia molestuje mnie żebym oglądał motory, stodwudziestkipiątki, bo on sobie jakiś kupi z Kasią w Madrycie. I wszystko byloby w porządku, ale tu jest od groma motorów, skuterów i prawie przykażdym musieliśmy sie zatrzymać ;-) Ale, ale! już prawie decyzja zapadła, ktory model kupi, więc jest gitarra. O zwiedzaniu więcej mi  się nie chce pisać, prrzyjedziecie to zobaczycie sami, a jak nie to poczytajcie sobie na jakiejś stronie ;-)

Ok 21 wziałem prysznic w hotelu i postanowilem, że jednak nie będę tu spał... za wygodnie mi się ostatnio podrożuje, a przecież nie o to chodzi. Poinformowalem o tym alberta, który nie ukrywal swojego niezadowolenia, ale jak ja sobie wbije cos do głowy to zapomnijcie, że sobie to szybko wybiję. dostałem od Albercika prowiant na drogę, zawinął go z autobusu orkiestry,: bochenek chleba, dwie kanapki z serem i salami butelkę wody, puszkę coca-coli, no i oczywiście browarka do kolacji. SomSiad odprowadził mnie kawalek do góry, po czym się pożegnaliśmy i ugadaliśmy na kolejne spotkanie w Karlsruhe, jak tam dotrę, a kiedy to będzie, tego nikt nie wie...ale dotrę, to tylko 500 km, gdzies na północny-wschód...

Kręcilem się tak po ciemku, z tym wielkim plecakiem, uliczkami Lyonu, podążając za drogowskazami na autostradę w kierunku Paryża...w mieście co chwilę ktos odpalal petardy i sztuczne ognie - jakieś narodowe świeto wczoraj było. Ok 23 doszedłem do zjazdu na autostradę, ktory wcale mi się nie podoba, bo ciężko tu będzie złapać stopa..a zjazd jest w mieście, więc z noclegiem też nienajfajniej. No ale tuż obok drogi, ok 30 metrów od autostrady i 30 metrów od novotelu z drugiej strony, byla taka dziwna konstrukcja obrosnięta dookoła drzewami, a jak sie podeszło bliżej to i nawet bramka była, więc ja górą z tym plecakiem i już jestem w domu. Bramka taka do połowy uda więc luzik. Hotel niepłatny, niestrzeżony, ale ogrodzony. Ułozylem sobie posłanie, zjadłem kolację i po 24 poszedłem spać... i tyle by było z ideałów. z czasem zorientowalem się, że pod lekką warstwą ziemi jest jakaś metalowa krata, na calym obiekcie, i leżenie w jednej pozycji jest gorsze niż spanie na betonie. Twardo jak cholera! Samochody na autostradzie nawet nie przeszkadzaly, ale przez tą podłogę budziłem się co godzinę żeby zmienić pozycję. Wstałem o 5;30, cały obolały - przydałby się masaż. Ruszyłem na zwiedzanie okolicy, a raczej na poszukiwanie McDonalda, żeby się umyć i może jakąś kupę przed podróżą zrobić. okazało się, że jest Mc, ale otwarty od 10...a neta włączają razem z otwarciem 'restauracji'... więc poszedłem zwiedzać miasteczko dalej. Ok 8 przechodząc znowu obok Maca zobaczylem, że ktoś sie w środku krząta i okazało się, że ten ktoś odpalil neta!!!

Poszedlem kupić papierosy. W środku wysoka piekna blondynka, lat trochę powyzej trzydziestu, więc ja:
- Bonzur madam. du ju spik inglisz?
- Jes aj du. Łer ar ju from.
- Ajm from Poland - odpowiedziałem z dumą.
- No to może byśmy tak po polsku pogadali - no szczena mi opadła poniżej lewego jaja, ale czego ja się mgłem spodziewać, piekna blondynka we Francji to musi być polka.

Po zakupie papierosów i krotkiej rozmowie w trafice wrociłem, do Maca, żeby odpowiedzieć na listy moich wiernych fanów, a także na małą kawkę i z dawien, dawna wyczekiwaną kupę... otwierają za 5 minut!!!!

Później ruszam w stronę Villefranche, czy jakoś tak ... spałem tam na dworcu 3 lata temu, więc może spotkam znajomych bezdomnych ;-)

buziaczki, papatki i do usłyszenia jakoś później - może jutro, albo pojutrze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz