sobota, 9 lipca 2011

Dredy na drodze i król autostopu.

W Bruhsal na stacji benzynowej odpaliłem papierosa i usiadłem na ławeczce. Godzina 21. Słońce powoli zaczęło znikać za horyzontem. Delikatna mżawka orzeźwiła powietrze na tyle, że dało się swobodnie oddychać – nie lubię zaduchu. Udałem się na koniec parkingu – łapałem na nim już wielokrotnie stopa, czy to jadąc do Alberta, czy też zmierzając do Francji -, aby ustawić się z plecakiem w kierunku Karlsruhe. O tej porze ruch jest zdecydowanie mniejszy, ja nie miałem karteczki z napisem dokąd jadę, a było to zaledwie 20 kilometrów, więc ciężko było kogoś zatrzymać. Po półgodzinie odpaliłem kolejnego papierosa. Panował delikatny półmrok, tylko światło latarni oświetlało moją zarośniętą gębę. Zacząłem rozważa opcję noclegu, gdzieś w okolicznych krzakach. W pewnym momencie poczułem na swoim ramieniu czyjąś rękę i usłyszałem delikatny, damski głos, zapytowujący się mnie coś po niemiecku. Odwróciłem się i w jednym momencie zapomniałem języka w gębie. Na chwilę mnie wmurowało. Oto przede mną stała najpiękniejsza autostopowiczka jaką kiedykolwiek miałem okazję spotkać na swojej krętej drodze podróżnika. Dziewczyna mojego wzrostu, waga około 50 kg., szatynka o zielonkawych oczach. Włosy do pasa, gdzieniegdzie upstrzone luźnymi dredami. Uśmiech zniewalająco sympatyczny. Jak rażony piorunem stałem tak chwilę i przyglądałem się jej ślicznej twarzy. Chyba wzięła mnie za opóźnionego w rozwoju, bo ponowiła pytanie z dziwnym grymasem na twarzy. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund. Otrząsnąłem się z szoku i odpowiedziałem, że nie znam niemieckiego, niestety tylko angielski. Po czym ona przeszła zupełnie płynnie na angielski i zapytała dokąd jadę, skąd jestem, itd. Dowiedziałem się od niej, że jest anarchistką z Bazylei. Żyje w poligamicznym związku – związkach? -, ponieważ nie uznaje monogamii. Na pierwszy rzut oka (ucha?), można było odebrać to, jako zachętę do czegoś więcej, niż tylko wspólnej rozmowy. Ja jestem niestety monogamistą. Doradziła mi żebym poszedł na stację i poprosił o kartonik, żeby napisać nazwę miejscowości, co znacznie ułatwi mi dotarcie do zamierzonego celu. Po czym zaproponowała, że jednak pójdzie ze mną, ponieważ to ona zna ten dziwny język i łatwiej będzie załatwić jakiś karton dla mnie.
Podeszliśmy do restauracji i dostaliśmy to, po co przyszliśmy. Gdy zacząłem pisać nazwę miejscowości podszedł do nas jakiś facet, który za wszelka cenę chciał sprzedać nam jakiś kiczowaty obrazek. Ja po niemiecku nie rozumiałem ani słowa, a poza tym miałem głęboko w dupie to, co chciał nam wcisnąć. Ona z nim chwilę rozmawiała, po czym nagle odezwał się do mnie. Wytłumaczyłem, że ja tylko po angielsku, ale on nie znał języka. Gdy ustalaliśmy jakie znamy języki, on nagle odezwał się do mnie po polsku… Okazało się, że jest z Rybnika i mieszka w Niemczech od 15 lat. Pracuje w jakiejś firmie energetycznej, obrazek  sprzedaje, żeby zjeść gdzieś dalej na trasie jakiś bigos, czy coś. Ja powiedziałem, że nie mam kasy na takie badziewia, a poza tym w moim plecaku nie ma na to miejsca. Dogadaliśmy się, że zabierze mnie do Alberta i spróbuje jemu wcisnąć ten szajs. Uprzedziłem o tym smsowo SomSiada i powiedziałem, żeby za nic w świecie nawet nie próbował tego kupić. Polak z Rybnika pomęczył piękną autostopowiczkę, żeby może ona komuś spróbowała to wcisnąć. Było mi strasznie głupio, że mój rodak zachowuje się na stacji benzynowej jak jakiś rumun, który chce Ci wcisnąć za wszelka cenę kawałek gówna zapakowanego w folię. Ale nie udało się. Zebraliśmy się z restauracji do samochodu. Gdy wychodziłem rzuciłem jej przepraszające spojrzenie i życzyłem udanej podróży. Było już po 22. Gdy ruszaliśmy z parkingu zauważyłem, że mi macha i pokazuje, iż udało jej się dogadać z jakimiś Niemcami, żeby zabrali ją gdzieś dalej. Nie dziwie się, że zgodzili się – który facet odmówiłby takiej  nieziemskiej dziewczynie? Nawet nie zapytałem jak ma na imię.
W drodze do Karlsruhe dogadałem się, że rybniczanin rzuci mnie pod same drzwi do Alberta – już drugi raz podwożą mnie pod samą klatkę! Albert zszedł na dół i zaczęły się targi. Odmówił zakupu obrazu, ale za to wziął żarówkę energooszczędną. Polaczek próbował mu sprzedać jeszcze czujnik dymu, jakiś alarm, latarkę, i co tam jeszcze miał, ale odmówiliśmy i pożegnawszy się ruszyliśmy po schodach na górę.
Ja zjadłem szybką kolację, wziąłem prysznic i zasiedliśmy do rozmów przy kasztelanie, gorzkiej z miętą i amaretto. Alkohol rozluźnił mięśnie i przeniósł nas do słodkiej krainy snu około trzeciej w nocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz