piątek, 8 lipca 2011

Jak, prawie, zginąłem z rąk rumuńskiego Tajboksera...

Maciek wysadził mnie na stacji benzynowej jakieś 300 km od Karlsruhe, nie bardzo wiem gdzie, ale miałem jechać na południe tą drogą. Na stacji zjadłem obiadek, sałatkę ziemniaczaną zagryzając parówkami, a na deser  był papieros. Wyszedłem na zjazd na autostradę i stałem tam ok. 30 minut - pojawił się pierwszy kryzys: nie chce mi się już jeździć stopem, mimo, że jeszcze nie zacząłem...Usiadłem znowu na ławeczce, żeby zapalić kolejnego papierosa. Po chwili przysiadł się do mnie jakiś dziadek i zaczął zagadywać - na szczęście znał angielski! Mówił, że był dwa lata temu w Polsce i oczywiście odwiedził Kraków. Po czym krótka rozmowa o podróżach autostopem, że on pamięta lata 70-te kiedy na ulicach, autostradach dużo ludzi jeździło w ten sposób po świecie, a teraz to jak wymarły zawód. Jeszcze w krajach gorzej rozwiniętych praktykuje się taki rodzaj transportu. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i ja poszedłem na stację benzynową szukać kogoś, kto zabrałby mnie chociaż na kolejną stację, bo ta już mi się znudziła...

Po kilku minutach zatrzymał się jakiś koleś w garniturze w Mercedesie C180, powiedział, że może podrzucić mnie do Frankfurtu. Uśmiech zawitał na mojej twarzy, bo to połowa trasy, a już było po 17...Mercedesik mknął po autostradzie z średnią prędkością 200 km/h. Standardowa rozmowa o tym czym się zajmuję, czyli o życiu z dnia na dzień, o tym, że prawie skończyłem już filozofię, o tym, że jestem podzielony na dwie części, jedną którą powinna pozostać w Krakowie, bo nagle okazuje się, że niby ma po co. I drugą, tą racjonalną, która kazała mi wyjechać i szukać pracy... Jak pewnie się domyślacie tej drugiej nie lubię za bardzo...Okazało się, że jego syn ma podobnie. Studiuje etnologię, według ojca też kierunek bez przyszłości. Ojciec pracuje w firmie energetycznej, dojeżdża do pracy 350 km w poniedziałek rano i wraca w czwartek wieczorem...A syn lata do Afryki, bada rożne plemiona i społeczności zamieszkujące najróżniejsze tereny, ale na szczęście robi kurs pedagogiczny, więc ma perspektywę zostania nauczycielem. Za rok kończy studia, ma jeszcze czas na myślenie o przyszłości. Przyjacielski Niemiec, tacy też są(!),  powiedział mi, dlaczego ludzie teraz tak niechętnie biorą autostopowiczów. Historia jak wszędzie, zdarzały się napady i rozboje, kradzieże i gwałty. Ale jak on pamięta, w latach 80-tych, autostopowiczów było najwięcej na drogach. Teraz dzieci dostają samochody za zdaną maturę, za dostanie się na studia, za wyrwanie ostatniego mleczaka, jeszcze trochę i będą dostawały na komunię ... Przez to omija je niesamowita przygoda, jaką jest podróż autostopem, życie w niepewności, a tak naprawdę nauka zaradności i jakiegoś szerszego otwarcia interpersonalnego na nieznane osoby. Wysadził mnie na stacji benzynowej we Frankfurcie, na trasie na Karlsruhe, sam przez to nadrobił trochę kilometrów, bo jechał w inną stronę, ale przypomniałem mu lata młodości i postanowił mi ułatwić sprawę, zwłaszcza, że już dochodziła 19, a ja miałem przed sobą jeszcze ok 150 km.

Jak kiedyś będę jeszcze starszy, i będę posiadał swój własny środek lokomocji, to też pewnie będę opowiadał ludziom, że jak miałem te dwadzieściaparę lat, to wtedy było najwięcej autostopowiczów na drogach.

Na Frankfurckiej stacji benzynowej, strasznie małej, napotkałem jeszcze czwórkę autostopowiczów- wszyscy młodsi o około 5 lat ode mnie, i wszyscy z małymi plecaczkami . Postanowiłem zjeść kabanosa, którego popiłem jakimś soczkiem pomarańczowym zakupionym na stacji. Na deser był papieros. Zaczął padać deszcz. Zamiast iść na koniec parkingu, postanowiłem stanąć jakieś 5 m od dystrybutorów i wyłapywać samochody. W pewnym momencie zatrzymała się srebrna Lancia, a ze środka wychyliła się twarz o ciemnej karnacji. Gęba wielokrotnie obita w przeszłości, klata jak u pirata, a na niej różowa opięta koszula, na przedramionach wytatuowane najróżniejsze wzory, na przegubie lewej ręki zegarek na brązowym, skórzanym pasku zwieńczony białą wskazówkową busolą, biceps większy od mojego uda, spodnie beżowe w kantkę, a do tego beżowe, wiązane buty, które nie były zawiązane. Widzę, że się uśmiecha, więc pytam, czy mówi po angielsku. Przytaknął. Więc zapytowuję się, czy jedzie w stronę Karlsruhe. Kiwa głową, że tak. No to wsiadam. Podczas rozmowy okazało się, że tego angielskiego umie tyle, co ja japońskiego - kiedyś sąsiad Japończyk-basebolista nauczył mnie kilku przekleństw. Dowiedziałem się, że pochodzi z Rumunii i uprawia tutaj sport. Chwilowo nie wnikałem jaki. W głośnikach na full leciały w kółko dwa kawałki Eminema, których pewnie nie rozumiał - poza przekleństwami - ale i tak kiwał głową i wyklinał wszystkich kierowców, którzy jechali przed nim wolniej niż 160-180 km/h. Do pierwszego wypadku doszłoby na zwężeniu i ograniczeniu do 80 km/h, gdzie my boczkiem, boczkiem przeciskaliśmy się w deszczu 180 km/h - tak, obserwowałem cały czas prędkościomierz. Okazało się, że mój rumuński przyjaciel nie przewidział, że nie zmieści się miedzy tirem a betonowym murkiem i musieliśmy ostro hamować. Druga sytuacja podczas, której mogliśmy mieć wypadek miała miejsce już w momencie, gdy na autostradzie były cztery pasy, ale kolega nie zauważył, że bmw przed nami hamuje. Więc on w ostatniej chwili po hamplach, auto na lewym pasie stoi w poprzek, po czym ja zwracam mu uwagę, że minęlibyśmy zjazd, który jest obok po prawej stronie, a on jakby nigdy nic jedzie w poprzek autostrady na zjazd. Po czym zaczął się śmiać i mówi mi, że myślał, że ja się wystraszę, a tutaj pełen spokój, chill - jednym słowem wyjeb total na to, co się stało. Zaproponował mi żebyśmy sobie zafumali papieroska. I zaczął tłumaczyć, że spieszy się na mecz. Zapytałem czy piłki nożnej, a on na to, że tajskiego boksu. Rozmowa odbywała się w języku rumuńsko-rosyjsko-angielskim, gdzie tego ostatniego było najmniej z jego strony. Rumuńskiego rozumiem bardziej pojedyncze słowa, dzięki czytaniu Ciorana, Ionesco, czy też Eliadego, ale starałem się złożyć z tego, co mówił, jakiś obraz przekazu, którym chciał mnie uraczyć. Tym sposobem dotarłem do Bruchsal - 20 km od Karlsruhe - w okolicach godziny 21.

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz