poniedziałek, 26 września 2011

Gen kloszardowatości, czyli ja i bezdomni

Nie pamiętam za dobrze, kiedy w moim życiu pojawili się kloszardzi – bezdomni, alkoholicy, zbieracze, ‘słoneczni bracia’. Pamiętam za to kilka sytuacji, które niesamowicie mnie zaskoczyły i pozwoliły zmienić nastawienie do tych ludzi. Nabrałem delikatnego dystansu do świata i do oceny ludzi.
Jakoś dwa lata temu, gdy podróżowałem stopem po Francji, głównie Alzacja, wylądowałem w małym miasteczku Villefranche-sur-Saone. Poszukiwałem pracy przy zbiorach winogron. Snując się tak z miejsca na miejsce, trafiłem do parku obok dworca kolejowego. Park ten był okupowany przez bezdomnych, którzy, tak jak i ja, chcieli zarobić trochę grosza na utrzymanie. Siedziałem i jadłem jakąś bagietkę z tuńczykiem z puszki – wtedy, nie mając za wiele pieniędzy, spożywałem jeden posiłek dziennie. Dużo wody i czasami na śniadanie, do kawy, jakieś płatki z owocami - na sucho. W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś chłopek roztropek, ok. 30 lat, coś wymamrotał pod nosem. Odpowiedziałem, że ja ‘nie żele papą’ i żadne ąte petąte. Tylko angielski. No i przeszliśmy na angielski. Okazało się, że potrzebował mydła. Dostał pracę i idzie do socjalnego prysznica umyć się. Dałem mu mydło w płynie i ręcznik. Miałem dwa, więc jeden mogłem mu odstąpić. Na zawsze. I maszynkę do golenia, bo podczas wyjazdu nie miałem w zwyczaju się golić. Uradowany podziękował i poleciał pod prysznic. Po obiado-kolacji wziąłem się za czytanie dziennika Mertona („Bieg ku górze”). Po jakichś 20-30 minutach, wraca czysta chłopaczyna, żeby oddać mi mydło. Ku mojemu zaskoczeniu zaprosił mnie do swoich kolegów na jedzenie i wino. Przeniosłem swoje toboły do nowych znajomych. Ładnie się przywitałem. Kolejne zaskoczenie pojawiło się na mojej twarzy, gdy okazało się, że w dziesięcioosobowej grupie tylko jeden Marokańczyk nie zna angielskiego. Zostawiłem manatki i poszedłem do sklepu, bo głupio tak z pustymi rękoma przyjść. Kupiłem trzy wina, za trzy euro w sumie, i wróciłem do moich ‘słonecznych braci’.
Dowiedziałem się, że chłopaczek któremu pomogłem studiował kiedyś na uniwersytecie w Lyonie. Nie pamiętam już niestety co. Tak mu się jednak w życiu poukładało, że został bezdomnym. Innym przykładem był niewiele od niego starszy Serb, który wylądował we Francji po wojnie w Jugosławi, w której czynnie brał udział. Wtedy jeszcze nie znałem „Wędrowca cmentarnego” Grudzińskiego. Czytając to opowiadanie rok później, od razu przed moimi oczami pojawiła się twarz bezdomnego, którego historia była bardzo podobna, do historii bohatera tegoż opowiadania. We Francji poznał Brytyjczyka, który został jego bratem z wyboru. Zresztą siedział razem z nami przy winie. Byłem jedynym Polakiem w towarzystwie. Rozmawialiśmy tak jeszcze długo, po czym pożegnawszy się poszedłem spać na rampę rozładunkową przy dworcu.
Następnego dnia, gdy się obudziłem, chłopaki już siedzieli na trawniku i o czymś żywo dyskutowali. Przyszedłem się przywitać. Rozmawiali o Sartrze (sic!). Dołączyłem się do dyskusji. Po godzinie, chłopaki zaprosili mnie na darmowe śniadanie do stołówki socjalnej. Po tygodniu lichego żywienia zjadłem bułeczki z szynką, pomidorkiem, trochę twarożku. I kawę z mlekiem. Ucięliśmy sobie krótką sjestę wygrzewając się na trawie w parku. W porze obiadowej zadecydowałem, że muszę jednak wracać do domu, do moich przyjaciół. Podziękowałem za gościnę, pożegnałem się i jak stałem, tak ruszyłem na autostradę łapać stopa.
W tym roku też trafiłem do Villefranche, ale niestety nie spotkałem żadnego ze ‘słonecznych braci’. Grupa była spod Paryża, a sezon na winogrona miał zacząć się dopiero za miesiąc.
Innym przypadkiem ciekawego bezdomnego był starszy pan, którego poznałem na parkingu przy autostradzie w Niemczech. Podszedł do mnie uśmiechnięty. I ten też, gdy usłyszał, że znam tylko angielski, od razu zaczął płynną angielszczyzną zadawać standardowe pytania. Skąd jestem? Gdzie jadę? Czym się zajmuję w życiu? Miałem akurat przerwę obiadową w łapaniu stopa. Słońce świeciło niemiłosiernie, więc stwierdziłem, że z chęcią z kimś sobie porozmawiam. Od słowa do słowa pan zagadał mnie o Heideggera, bo znajdowaliśmy się blisko Heidelbergu. Kolejny bezdomny, nie dość, że mówiący po angielsku, to jeszcze coś tam na filozofii się zna! Okazało się, że ukończył studia humanistyczne, gdzieś tam pracował dłuższy czas. Nawet rodzinę założył. Niestety los tak chciał, że w pracy były cięcia i został zwolniony. Długi czas nie mógł znaleźć nowej pracy. Zaczął pić. Z dnia na dzień ciężej było dostać pracę, łatwiej za to zajrzeć do butelki. Odszedł od rodziny. Nie mógł patrzeć jak rani swoje dzieci i żonę. Wybrał życie ‘na zewnątrz’. Od kilku miesięcy nie pije. Nie prosił o pieniądze, tylko o papierosa. Więc zapaliliśmy jeszcze zanim się zebrałem w dalszą drogę.
Tydzień temu siedziałem pod Granitem w Zakopanem, czekając, aż otworzy się kawiarnia w Tygodniku Podhalańskim. Paliłem papierosa. Podszedł do mnie bezdomny z gipsem na ręce. Zapytał o papierosa. Dosiadł się obok. Miałem jeszcze 20-30 minut do otwarcia kawiarni, więc zagadałem co się stało, że ma gips. Okazało się, że wracał skądś pijany i spadł ze schodów. Kiedyś pracował w Zawoji, zresztą stamtąd pochodzi. Od sześciu lat w Zakopanem. Odszedł z domu, bo pił. Trójka dzieci. Jedna córka na medycynie, druga na prawie, chłopak w technikum budowlanym. Odszedł, bo nie mógł wytrzymać z teściową. Nie wytrzymywał też spojrzenia dzieci, gdy budził się rano i nie pamiętał, co robił dnia poprzedniego. Teraz też pije, ale łapie się jakichś dodatkowych robót na budowie, tzn. będzie znowu pracował na budowie jak wyleczy złamanie. Pożegnaliśmy się. Ja ruszyłem do kawiarni, on poszedł w swoją drogę.
Jakoś na drugim roku oglądałem z mamą polski film. Tytułu nie pamiętam, nawet dokładnie nie  pamiętam, o czym był ten film. Poza jednym drobnym szczegółem. Akcja toczyła się na Dworcu Centralnym w Warszawie. Jakiś grubszy pan z brodą chodził tam i z powrotem ciągnąc za sobą wózeczek. Co się więcej działo nie wiem. Pan ten, w filmie, był doktorem filozofii, który został bezdomnym. Mam dom, niby pracę też – lepsza taka niż żadna -, coś tam w życiu osiągnąłem, dużo zobaczyłem. Ale jak ukazują powyższe historie, nie mogę mieć pewności, że kiedyś nie zostanę bezdomnym. Tyle razy zdarzało mi się spać po parkach, dworcach, nawet za stacją benzynową, w krzakach, w te wakacje. Łapie dobry kontakt ze ‘słonecznymi braćmi’. Kto wie, co przyszłość przyniesie? Może rzucę to wszystko i gdzieś w jakimś parku, we Francji, czy w Hiszpanii osiądę na jakiś czas…

1 komentarz:

  1. chyba masz we mnie fankę ;) z przyjemnością odrywam się od pracy jak coś sie pojawia ;)

    OdpowiedzUsuń