niedziela, 25 września 2011

Nocne zjawy

Jest głęboka, ciemna noc, gdy w amoku alkoholowym staram się dotrzeć do łóżka. Trzy metry. Niby niewiele, ale nogi odmawiają posłuszeństwa. Jak tylko próbuje podnieść się z krzesła, czuję, że nic nie czuję. Niby o to chodzi. Ale nie do końca. Miałem uśpić umysł, a nie nogi. I tak namierzam Północ. Gwiazdą Polarną jest poduszka, a Wielkim Wozem łóżko. Czas się nie liczy. Tylko upragniony cel, żeby nie zasnąć na krześle. Trwa to dłuższą chwilę, ale wreszcie upadam twarzą na poduszkę. Świat już się nie kręci jak kiedyś. Gdzieś w eter tylko wysyłam przez spierzchnięte wargi głuche dobranoc.
Dopiero pod opuszczonymi powiekami zaczyna się preludium szeptów, balet cieni. Im dalej w noc, tym bardziej cienie nabierają kolorów i kształtów, a szepty przeradzają się w słowa jakiejś piosenki. W świecie tym nie ma Boga. Poza tym jednym szczegółem nie różni się on niczym od naszego świata. Wartości nie są obiektywne, chociaż stałe. Każdy używa ich tak jak mu się podoba. Mimo tego, każdy do każdego się uśmiecha. Bo tak wypada. Nie ma żadnego nakazu. Trawa pachnie tak samo, słońce przygrzewa jak u nas w południe, nawet dziadki grają w szachy na swoich stałych miejscach. Idę jakąś ciemną ulicą, chyba na Kleparzu. Gdzieś kątem oka zauważam ją wchodzącą do szarej, odrapanej kamienicy. Słychać jak ktoś rygluje drewniane drzwi. Po chwili do moich uszu dobiega cichy, przerywany krzyk. Melodia świata zostaje przerwana, jakby Wielki DJ, którego przecież tutaj nie ma, zrobił ostry skrecz. Zrywam się do biegu. A raczej staram się zerwać, ale nogi odmawiają posłuszeństwa. Stoję w kałuży nie mogąc wyciągnąć z niej stóp. Jakby beton, tyle że przezroczysty. Krzyk pulsuje, już nie wiem czy na klatce, czy tylko w mojej głowie. Okiennice w kamienicy zamykają się z trzaskiem. Niewyraźne sylwetki chowają się za rogiem. Szarpie się z całych sił. Nic jednak nie mogę zrobić. Rękami ciągnę za nogawki. Dalej nic. Chwytam rynnę stojąca obok i próbuję się podciągnąć. Krzyk narasta, i ze zdwojoną dawką odbija się echem w mojej głowie. Szarpię coraz mocniej i …
… budzę się na podłodze zlany potem. Drgawki przechodzą przeze mnie jakbym był podłączony do źródła wysokiego napięcia. Teraz naprawdę nie mogę się podnieść. Łzy powoli ściekają na koszulę. Po nieokreślonym czasie skurcze puszczają. Z trudem wdrapuję się na lóżko. Na zegarku dochodzi 6. Wiem, że dzisiaj już nie zasnę. Nie chcę. Boję się. Otwieram pierwszą lepszą książkę, żeby jakoś uspokoić skołatane nerwy. Czekam aż otworzą sklep. Kupuję mleko. Gdzieś w podświadomości czuję, że wieczorem cała historia się powtórzy. Może w innej scenerii. Przy innej muzyce. Może w naszej rzeczywistości. Sny mają w sobie tyle realizmu, że trudno im nie wierzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz