wtorek, 20 września 2011

Jeden dzień z nie-życia...

Budzisz się rano, nawet nie masz kaca. Kac odszedł w zapomnienie – przypominał o sobie przez pierwsze dwa, trzy dni. Robisz jakieś pożywne śniadanie. Grahamek, serek wiejski, pomidor, odrobina soli – bo dbasz, żeby nie mieć nadciśnienia -,  jakiś pieprz, no i szczypiorek wcześniej.  Do śniadania jakaś prasa: brytyjski guardian, słowackie sme, no i nasza Wyborcza. Czasami Dziennik Polski. Rzadziej już Times. Po przeczytaniu bzdur chcesz zrobić cos wartościowego, więc czytasz klasyków: Dostojewskiego, Kertesza, nawet Miłosz z jakimś wierszem się załapie na doczytanie.
Dochodzi południe. Czas na obiad. Musi być zupka. Bo bez zupki to obiad do dupki. Później może trochę ryżu, na masę, z czymś tam dla smaku – ponoć z groszkiem daje dużo białka i żelaza, więc sypniesz puszkę. Smaczne i zdrowe. Popołudniowe wiadomości sprawdzisz, żeby nie zgubić wątku. W Afryce dalej dzieci głodują, a o AIDS nikomu już się nie chce pisać. W Europie każdy boi się o swoją dupę, czasami ktoś kogoś zabije albo chociaż zgwałci. Genetyczna znieczulica pozwala ci filtrować te informacje i kwitować je stwierdzeniem ‘zdarza się’. Papierosów wypalonych do tej pory nie liczysz, ale od wczorajszego picia rzucasz. To jeszcze nie czas kiedy myślisz, że byś się napił czegoś mocniejszego. Jeszcze jesteś na etapie, że od dzisiaj nie pijesz. Że Twoje życie od dzisiaj będzie wyglądało inaczej. Pójdziesz pobiegać. Może nawet jakiś trening siłowy uskutecznisz. Oderwiesz natrętne myśli od alkoholu, ale nie od problemu. Wtedy myślisz najwięcej. Zwłaszcza podczas biegania. Przed prysznicem odpalisz papierosa, bo płuca za dużo powietrza złapały. Woda. Zbawienna..
Zbliża się wieczór. Ciemno, głucho wszędzie. Samotnie. Czasami tylko sąsiad zaklnie na swoją żonę, ale ona chyba to lubi, bo dalej z nim jest. Ludzie już tak mają, czasami potrzebują dostać srogi, mentalny wpierdol – wtedy czują, że żyją. Tacy już chyba jesteśmy. Dobro schowało się w książkach, których nikt już nie czyta. Wychodzisz wieczorem na spacer.  Relaks. Odpoczynek. Widzisz kloszardów, których się boisz. A to zwykli ludzie. Tacy jak Ty. Szukają Boga na dnie butelki. Wracając do domu czujesz nieodpartą pokusę zajrzeć do zamrażarki, gdzie czeka ona. Nie ta, o której myślisz cały dzień. Ale ta, która pozwoli Ci zasnąć.
Najgorsze są wieczory. Samotność. Cisza. Bezwzględność świata. Po pewnym czasie – odmierzanym klepsydrą butelkową – dochodzisz do stanu śpiocha. Jest 3 w nocy. Zmęczenie, a nie alkohol, każą Ci iść spać, żebyś rano zjadł śniadanie. Wszystkie nocne zwidy i wizje opiszesz jak wytrzeźwiejesz…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz