środa, 25 stycznia 2012

Mędrcy z kosmosu

Co jakiś czas dzwonią do mnie doradcy finansowi. Przedstawiają pełen wachlarz usług. Z całym przekonaniem oświadczają, że nikt tak, jak oni nie wie, co dla mnie jest najlepsze. Przeważnie staram się być miły i mówię, że dziękuję, ale ja mogę obecnie zainwestować swoje pieniądze na rynku walut płynnych zwanych alkoholami – czasami na chleb. Problem się pojawia, gdy moimi doradcami stają się moi znajomi. Też lepiej znają moje potrzeby. Zwłaszcza jeśli chodzi o kobiety, bo prace to pal licho. Teraz jestem tu, a zaraz mogę być gdzie indziej, albo nigdzie.
Raz słyszę, że ta jest za młoda, a ta znowu nie wygląda na taką, co by była wystarczająco inteligentna dla mnie. Jakby każdy miał wbudowany w mózgu jakiś miernik inteligencji względem innych osób. Pytanie, na czym budowana jest skala tego miernika? Do czego się odnosimy w ocenie inteligencji innych? Najczęściej jesteśmy to my sami, a co za tym idzie, najczęściej za bardzo siebie dowartościowujemy podnosząc w swoim mniemaniu swoją inteligencję, o co najmniej poziom wyżej. Z drugiej strony rodzajów inteligencji jest od groma i jeszcze trochę. Którą z nich biorą pod uwagę przy ustanawianiu werdyktu? Najczęściej jednak nawet nie znają tej osoby, zamieniły z nią dwa zdania na krzyż, o pogodzie, o dupie Maryny i jaki jada keczup. Nie wiem, badań nigdy nie przeprowadzałem, ale taka ankieta widocznie wystarcza domorosłym doradcom personalnym. Ja akurat lubię rozmawiać z ludźmi i ich poznawać. Rzadko mi się kończą tematy. Mnie wszystko interesuje, nawet napisy na biletach MPK. Są literki, jest jakaś treść, coś się dzieje. Fakt, jestem naiwny, za bardzo ufam ludziom, za bardzo w ogóle ich lubię, mimo, że jakby to powiedział Cioran: „Ludzie mnie bolą”.
Czasami staram się nie reagować. Siadam i mobilizuję jakieś elementarne jednostki odpowiedzialne w moim mózgu za syntetyczne ujęcie jakiegoś problemu. I tak siedzę i dochodzę do wniosku, że w dupie, nie da się. Moi doradcy chcieliby, ale się nie da. Bo jak składam ich uwagi do kupy, to wychodzi dziewczyna z pięcioma rękami, trzema nogami, jednym dredem z boku (lewego!), i delikatnym warkoczem opadającym na prawe ramię – mimo, że lubię dziewczyny z rozpuszczonymi włosami. Do tego musiałaby mieć ze dwie lewe półkule mózgowe i tak z półtorej prawej. Dobrze jakby jedna pierś była większa (ogromna!), a druga mniejsza – jakby ta większa mi się znudziła. Oczy jak haski, w różnych kolorach, w zależności od pogody i pory roku. Taki cyborg mi wychodzi. Może ja swoje pieniądze zainwestuję w inżynierię genetyczną i z czasem akcje zamienię na wyżej wymienioną kobietę idealną?
A może oni mają rację. Może to ja jestem zbyt głupi, żeby sobie poradzić z dokonywaniem wyborów, których najczęściej nie podejmuję. One się dzieją. Wiele rzeczy tak się właśnie dzieje w moim życiu. Bez zbędnej analizy. Bez zbędnego planowania i oczekiwania. Za to lubię swoje życie. Jasne, samotność doskwiera.
Jutro chcę kupić bilety do Budapesztu.
Miasto samobójców.
Wrócę cały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz