sobota, 23 kwietnia 2011

Moja pierwsza Wielka Wyprawa

Miałem niecałe trzy lata kiedy ojciec pierwszy raz zabrał mnie w góry. Trochę mało żeby spamiętać wszystko to, co się tam działo. Szliśmy z Rabki na Turbacz, czerwonym szlakiem. Trasa bardziej widokowo-rekreacyjna, ale dla tak małego szkraba niesamowite przeżycie. Większość niestety znam z opowiadań ojca albo jego znajomych. Jest kilka slajdów - wtedy rzadziej wywoływało się zdjęcia, a o cyfrówkach jeszcze nikt nie myślał – na których widać małego mnie w szelkach i rozczochranych blond włosach.
Cały wyjazd zorganizowany był przez zakład pracy taty. Wycieczka podzielona została na kilka grup – każda startowała z innego miejsca. Jedni szli z Kowańca, inni znowuż wyruszali z Koninek. Nam przypadła Rabka. Grupa około dwudziestu osób miała za zadanie posprzątać szlak. Ja z racji, że byłem powiedzmy niewielkiego wzrostu i wątłej postury nie dostałem worka na śmieci, więc leciałem przodem i szukałem trasy. Czasami podniosłem jakiś papier, albo butelkę. Największą frajdę jednak sprawiało mi latanie od drzewa do drzewa szukając znaczków biało-czerwono-białych. Bawiłem się w przewodnika. Wyjazd był jakoś w kwietniu albo w maju. Mama nie pamięta, taty już nie zapytam, a z ludźmi którzy brali udział w tej wyprawie nie mam kontaktu.
Ku zaskoczeniu większości grupy na szczyt dotarłem o własnych siłach. Trasa nie jest za trudna, ale dosyć długa – przy sprzątaniu zajmuje dobrych kilka godzin. Z slajdów i mglistych wspomnień pamiętam, że dzień był słoneczny i ciepły. Gdzieniegdzie leżały jeszcze płaty śniegu, polany były wyłożone delikatnym fioletem krokusów. Wieczorem zaplanowane było ognisko z tradycyjną kiełbaską, no  i oczywiście zakrapiane wódką i innymi trunkami dla zmęczonych turystów. Ojciec próbował położyć mnie spać w schronisku, że niby powinienem być zmęczony po takim ciężkim dniu. Ale kto widział żeby dzieci podekscytowane takim dniem chciały iść spać kiedy prawdziwa impreza dopiero się zaczyna? Wziąłem udział w ognisku jako najmłodszy i honorowy gość. Gitary, śpiew i opowieści z których niestety już nic nie pamiętam.
Następnego dnia odczułem zmęczenie wywołane pokonaniem takiej trasy, a także nieprzespanej nocy spędzonej przy ognisku. Efekt był taki, że drogę powrotną – zdaje się, że do Kowańca – pokonałem w nosidełku na plecach taty. Nieraz, kiedy idę na Turbacz, wspominam tamtą pierwszą, zamgloną wyprawę. Jak się jest małym podróżnikiem to zupełnie inaczej odbiera się takie wycieczki.
 Ostatni raz szedłem tamtędy na trzecim  roku kiedy współorganizowałem warsztaty filozoficzne.

3 komentarze:

  1. No ja raz z Wami byłem na takiej samej trasie, ale miałem 7 lat, więc to chyba nie ta sama wycieczka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ta sama, ale zastanawiam się czy my z Tobą czasem nie byliśmy w Pieninach ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, pamiętam, że na pewno szliśmy z Rabki.

    OdpowiedzUsuń