środa, 7 grudnia 2011

Imaginarium

Jak piłem, to świat sam się stwarzał wokół mnie. Z każdym kieliszkiem coraz bardziej akwarelowo-rozmazany. Teraz musze sam go budować. Ex nihilo. Nigdzie nie przynależąc. Nawet do Kółka Przyjaciół Węzła Sanitarnego, które z czasem mogłoby się przekształcić w TSW (Towarzystwo Sanitarnego Węzła) albo w KSC ( Klub Sedesowców Cierpliwych), ewentualnie w HKS (Hydrologiczny Klub Seniora). Nowe znaczenie dla obiegowych skrótów nakreślić, mniej złowieszcze, bez obciążeń ideologicznych. W historii, chociażby drobnym drukiem, się zapisać. A tak, to nic. Szaletowym zostać. Zamiast piwa, papier wydawać. Nie mniej szare i pomarszczone życie wieść, niż obecnie.
Jak byłem mały, to chodziłem po zielonych wzgórzach z Ernestem polując na nosorożce, lwy i gepardy. Czasami z Tomkiem kangura za ogon chwyciłem, a z Tomaszem kaczki na Jezioraku puszczałem. Ot zwykłe życie nastolatka, codziennie wcielałem się w inną rolę. Boże! Kim to ja nie byłem! Zagadki w Los Angeles rozwiązywałem. W jeden wieczór nawet dwie! Na bizonach jeździłem, żeby wieczorem, w swoim tipi, spokojnie zapalić fajkę pokoju z bladymi twarzami. Bazy na wsiach budowałem, jakby czasem ktoś chciał córkę sołtysa porwać. A teraz?
Usiądę na ławce sam, a niby obok. Oddam się mentalnej masturbacji metafizycznej. Stworzę sobie byt. Bez krwi i kości. Z wiosennymi łzami, o zapachu czerwcowej maciejki. Poziom oksytocyny przekroczy czerwoną kreskę. Moje wieloletnie projekcje staną się realne, jak nigdy. Chyba, że poprzednio. Byt z niebytem sprasują się w jedno. Ale czy to ma znaczenie? Na ile świat realny jest Prawdziwy? Ile w nim jest naszych niespełnionych wyobrażeń, marzeń, które na siłę chcemy do niego przemycić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz