wtorek, 3 maja 2011

Księżyc umiera pierwszy

Lubię w nocy wyjść na balkon i zapalić papierosa. Cisza i spokój panujące nad miastem o tej porze odprężają mnie. Wszystkie problemy chowają się gdzieś na chwilę. Jedynym kolegą jest księżyc. Czasami czerwony, czasami srebrzysty, najczęściej biały. Nauka wyparła mistykę lunarną, faceci w białych fartuchach i grubych szkłach na nosie ogołocili go z transcendencji. Bogowie zamieszkujący ten srebrzysty kawałek kosmosu zmienili adres – można ich znaleźć już tylko w książkach. Znajdzie się jeszcze kilku pomyleńców, którzy podczas pełni smarują się mazią i tańczą w rytm dzikiej muzyki gdzieś w buszu. Proszą o deszcz, o dzieci, o śmierć sąsiada z wioski obok, albo o dłuższego penisa – jakby to miało w czymś pomóc.
Nie tylko ja palę na balkonie. Czasami widzę, że parka mieszkająca obok też wychodzi zapalić. Owinięci w stary koc siadają we dwoje na jednym krześle i palą po trzy machy – biedni studenci. Erotyka księżyca przyciąga jeszcze kochanków. Chociaż wątpię żeby oni myśleli w tych kategoriach, bo kto kurwa dzisiaj po dobrym seksie zastanawia się nad tym, że kiedyś księżyc był czczony jako symbol płodności? Romantyk się w mnie odezwał! Pewnie dlatego, że seks ostatnio znam z opowiadań podpitych kolegów.  Lepiej pójdę zrobić herbatę. Albo kawę. Może jednak herbatę? Kawę i tak nie idę jeszcze spać.
Jak wróciłem na balkon parki już nie było. Tylko przez otwarte okno słyszałem jej delikatne pojękiwanie i jego sapanie, jakby rąbał drzewo. Współczuję dziewczynie. Z drugiej strony na balkon wyszedł inny sąsiad, stary alkoholik. Zaczął coś gadać o bezsenności, lunatykach i samobójstwach, że to niby księżyc tak działa. Rzucił coś jeszcze o jednoczeniu się z księżycem. Pewnie podczas kolejnej libacji odkrył w sobie mistyka. Słucham go tak przez chwilę, ale nie wytrzymuję i mówię, że muszę do toalety. Może jak wrócę to już go nie będzie. Ale skąd. Przysnął ochlejmorda na leżaku, takim kolorowym, jeszcze z Pewexu. Chwila spokoju. Odpalam papierosa i czekam, aż księżyc wyjdzie zza chmur. Kurwa. Nowohucki mistyk zaczął chrapać i tyle było ciszy. Studenciaki znowu wyszli na balkon. Druga rundka zakończona. On z uśmiechem odpala papierosa, ona ma jakiś dziwny grymas na twarzy. Sądząc po odgłosach można się było tego spodziewać.
Chrapanie sąsiada coraz bardziej działa mi na nerwy. Postanowiłem jakoś go obudzić, ale kij od miotły jest za krótki żeby go szturchnąć, a wołać nie chcę, żeby reszty sąsiedztwa nie pobudzić. Słyszałem kiedyś, że jak się zagwiżdże, nawet delikatnie, to człowiek przestaje chrapać. Ni chuja, nie działa. Wręcz przeciwnie. Zaczyna głośniej wyć pijacką serenadę przez te swoje sine wargi. Jeszcze brakuje, żeby czkawki dostał. Do pokoju nie chce wracać, bo duszno i nie lubię spać w zadymionym mieszkaniu. Przypomniałem sobie, że na stole mam mandarynki, może jak dobrze go trafię to się obudzi. I tak jest pijany, wiec jutro nie będzie pamiętał, że to ja. Wziąłem trzy na wszelki wypadek i tak stoję na tym balkonie celując. Pierwszą dostał rykoszetem od poręczy w kolano, druga trafiła w doniczkę. Za plecami usłyszałem cichy śmiech dziewczyny. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie komizm sytuacji. Trzecia w nocy, zarośnięty koleś stoi na balkonie w bokserkach i podkoszulku z jakimś psem z kreskówki na brzuchu, stara się ustrzelić swojego sąsiada mandarynką. Kurwa i ja mam 26 lat! Na co dzień poważny człowiek, a teraz jak kretyn walczę z żulem, bo nie mogę słuchać już jego chrapania! Uśmiechnąłem się do niej i cisnąłem ostatnią mandarynkę w naszego osiedlowego mistyka spod sklepu. Trafiłem idealnie w czoło. A on dalej nic! Dam sobie spokój. Przynajmniej jej poprawiłem humor.
Księżyc zniknął gdzieś za blokiem. Zaczyna się szarówka. Ostatni papieros i spróbuję się położyć na chwilę przed pracą. Jak na złość z drugiej strony przez otwarte okno słychać już nie sapanie, tylko kolejne chrapanie. Teraz mam stereo.
Rano niewyspany wyszedłem z kawą zapalić na balkonie. Mistyka już nie było, u studentów słychać krzątaninę w kuchni. Umyłem się i ubrałem do pracy. Na schodach zatrzymała mnie dozorczyni. Powiedziała, że tego pijaka spod piątki zabrało pogotowie, coś z niewydolnością krążeniowo-oddechową, ale ona nie wie, bo się nie zna. Uwielbiam ją za te poranne osiedlowe nowinki. Uśmiechnięty ruszyłem do pracy. Dzisiaj w nocy przynajmniej on nie będzie mi przeszkadzał.

1 komentarz: